Ofiarowana Moje Życie W Sekcie Scjentologów Chomikuj | Scjentologia. Prawda O Kłamstwie _ The Scientology, The Truth About A Lie (2010) Dokumentalny Pl 24 개의 정답

당신은 주제를 찾고 있습니까 “ofiarowana moje życie w sekcie scjentologów chomikuj – Scjentologia. Prawda o kłamstwie _ The Scientology, The Truth About A Lie (2010) Dokumentalny PL“? 다음 카테고리의 웹사이트 https://ppa.khunganhtreotuong.vn 에서 귀하의 모든 질문에 답변해 드립니다: https://ppa.khunganhtreotuong.vn/blog/. 바로 아래에서 답을 찾을 수 있습니다. 작성자 Sebastian Suszynski 이(가) 작성한 기사에는 조회수 192,425회 및 좋아요 611개 개의 좋아요가 있습니다.

Table of Contents

ofiarowana moje życie w sekcie scjentologów chomikuj 주제에 대한 동영상 보기

여기에서 이 주제에 대한 비디오를 시청하십시오. 주의 깊게 살펴보고 읽고 있는 내용에 대한 피드백을 제공하세요!

d여기에서 Scjentologia. Prawda o kłamstwie _ The Scientology, The Truth About A Lie (2010) Dokumentalny PL – ofiarowana moje życie w sekcie scjentologów chomikuj 주제에 대한 세부정보를 참조하세요

Scjentologia. Prawda o kłamstwie _ The Scientology, The Truth About A Lie (2010) Dokumentalny.PL

ofiarowana moje życie w sekcie scjentologów chomikuj 주제에 대한 자세한 내용은 여기를 참조하세요.

Ofiarowana. Moje życie w sekcie scjentologów – Cyfroteka.pl

Ofiaruje sekcie swoje życie. Jenna Miscavige Hill jest bratanicą samego przywódcy scjentologów. Jako jego krewna znalazła się w centrum najważniejszych dla …

+ 여기에 표시

Source: cyfroteka.pl

Date Published: 6/10/2022

View: 2265

Ofiarowana. Moje życie w sekcie scjentologów – Empik.com

Książka Ofiarowana. Moje życie w sekcie scjentologów autorstwa Hill Miscavige Jenna, dostępna w Sklepie EMPIK.COM w cenie . Przeczytaj recenzję Ofiarowana.

+ 여기를 클릭

Source: www.empik.com

Date Published: 4/25/2022

View: 1342

Ofiarowana. Moje życie w sekcie scjentologów Paperback …

Ofiarowana. Moje życie w sekcie scjentologów [Jenna Miscavige Hill] on Amazon.com. *FREE* shipping on qualifying offers. Ofiarowana. Moje życie w sekcie …

+ 여기에 더 보기

Source: www.amazon.com

Date Published: 4/27/2022

View: 5912

Ofiarowana Moje zycie w sekcie scjentologow Jenn

Ofiarowana Moje zycie w sekcie scjentologow Jenn … Chciałabym dedykować tę książkę wielu moim dobrym przyjaciołom, którzy nadal są w Kościele. Kocham was i …

+ 자세한 내용은 여기를 클릭하십시오

Source: docer.tips

Date Published: 6/12/2021

View: 1338

Ofiarowana. Moje życie w sekcie scjentologów – Lubimyczytać.pl

Ofiarowana. Moje życie w sekcie scjentologów … Prawdziwa historia o życiu w samym sercu sekty. Dla rodziców Jenny sekta była ważniejsza niż własne dzieci. W …

+ 여기에 보기

Source: lubimyczytac.pl

Date Published: 1/25/2022

View: 7507

Ofiarowana. Moje życie w sekcie scjentologów – FDOCUMENTS

Wstrząsająca opowieść z samego serca sekty. Prawdziwa historia bratanicy przywódcy scjentologów.

+ 더 읽기

Source: fdocuments.pl

Date Published: 11/16/2022

View: 5254

주제와 관련된 이미지 ofiarowana moje życie w sekcie scjentologów chomikuj

주제와 관련된 더 많은 사진을 참조하십시오 Scjentologia. Prawda o kłamstwie _ The Scientology, The Truth About A Lie (2010) Dokumentalny PL. 댓글에서 더 많은 관련 이미지를 보거나 필요한 경우 더 많은 관련 기사를 볼 수 있습니다.

Scjentologia. Prawda o kłamstwie _ The Scientology, The Truth About A Lie (2010) Dokumentalny PL
Scjentologia. Prawda o kłamstwie _ The Scientology, The Truth About A Lie (2010) Dokumentalny PL

주제에 대한 기사 평가 ofiarowana moje życie w sekcie scjentologów chomikuj

  • Author: Sebastian Suszynski
  • Views: 조회수 192,425회
  • Likes: 좋아요 611개
  • Date Published: 2013. 2. 9.
  • Video Url link: https://www.youtube.com/watch?v=nbU2To4X8PY

Ofiarowana. Moje życie w sekcie scjentologów [Jenna Miscavige Hill, Lisa Pulitzer] << KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

Karta tytułowa

Chciałabym dedykować tę książkę wielu moim dobrym przyjaciołom, którzy nadal są w Kościele. Kocham was i tęsknię za wami. Żywię szczerą nadzieję, że któregoś dnia zdobędziecie się na odwagę, by stanąć w swojej obronie, skorzystacie ze sposobności, by odejść z Kościoła i zacząć żyć naprawdę własnym życiem. Wszyscy na to zasługujecie.

Nota od autorki Mówienie o scjentologii jest trudne – nie tylko dlatego, że budzą się wspomnienia i że sama scjentologia jest religią złożoną i wielowarstwową, ale również dlatego, że praktyki jej wyznawców sprawiły, że trudno komukolwiek krytykować życie w łonie Kościoła czy choćby o nim mówić. Historia opisana na kartach tej książki jest prawdziwa; przedstawiłam wszystko tak, jak to zapamiętałam. Dialogi również zrekonstruowałam najwierniej, jak potrafiłam. Imiona i nazwiska niektórych występujących w książce osób zmieniłam, by chronić ich prywatność. Moim celem było zachowanie anonimowości poszczególnych osób przy jednoczesnym zachowaniu rzetelności całej mojej relacji. W książce zmieniono imiona i nazwiska osób noszących pseudonimy: Joe Conte Karen Fassler Maria Parker Cathy Mauro Melissa Bell Eva Naomi Caitlin Teddy Blackman Sondra Phillips Sophia Townsend Olivia Julia Mayra Laura Rodriquez Kara Hansen Melinda Bleeker Steven Linda Charlie Molly Sylvia Pearl Tessa pan Wilson

Prolog Poranne słońce przezierało zza chmur. Stałam na szarym końcu kolejki dzieci czekających na spotkanie z dwojgiem dorosłych pełniących ważne funkcje w Kościele scjentologicznym. Nie wiedziałam, jak długo czekam, ale zdawało mi się, że trwa to całą wieczność. Kiedy ma się siedem lat i czeka się na coś, minuty zdają się godzinami. Przede mną było przynajmniej dziesięcioro dzieci, więc wraz z dwoma przyjaciółkami śpiewałyśmy piosenki i bawiłyśmy się, klaszcząc, by jakoś wypełnić czas. Choć zapewne chichotałam tak jak i one, byłam niespokojna i zdenerwowana. Owych dwoje doros­łych byli to rekruterzy z międzynarodowej siedziby Kościoła w Hemet w Kalifornii. Stali przy rozkładanych stolikach, które rozstawiono wzdłuż drogi do School House. Byłam zbyt daleko w tyle, żeby usłyszeć dokładne wyjaśnienie, po co ci ludzie przyjechali na Ranczo, do scjentologicznej szkoły z internatem, gdzie mieszkałam wraz z około osiemdziesięciorgiem innych dzieci, których rodzice byli pracownikami kierowniczego szczebla Kościoła. Niezależnie od tego, jaki był powód ich zjawienia się, domyśliłam się, że to coś ważnego – w przeciwnym razie nie przemierzaliby trzydziestu kilometrów dzielących nas od bazy, by spotkać się z nami osobiście. Ubrani w stroje przypominające kompletne mundury marynarki, łącznie ze sznurami galowymi i orderami wojskowymi, sprawiali wrażenie ludzi mających władzę. Wiedziałam, że są członkami Sea Organization, elitarnej jednostki Kościoła scjentologicznego, składającej się z najbardziej oddanych członków Kościoła. Moi rodzice dołączyli do niej przed laty, tuż przed moimi drugimi urodzinami. Odśpiewałyśmy jeszcze kilka piosenek, po czym nadeszła moja kolej. Zbliżyłam się do stolika. Na twarzach obojga rekruterów malowała się srogość. Onieśmielali mnie. Złakniona uwagi dorosłych usiłowałam się wkraść w ich łaski, starając się być uroczą i uśmiechniętą. Kiedy zorientowałam się, że chyba to na nich nie działa, zmieniłam taktykę, próbując sprawiać wrażenie bystrej i dociekliwej. Wręczyli mi kartkę, na której widniał herb Sea Org oraz słowo „REVENIMUS”, wydrukowane na samej górze. U dołu kartki było miejsce na datę i podpis. – Co oznacza „revenimus”? – spytałam zaintrygowana. – To po łacinie. Znaczy „wracamy” – odpowiedziała kobieta. Następnie wyjaśniła, że jest to oficjalne motto Sea Organization, najwyraźniej ucieszona sposobnością oświecenia potencjalnej kandydatki. – Wracamy? Ale dokąd? – zapytałam. – Wracamy w tym sensie, że po jednym życiu następuje kolejne – wyjaśniła kobieta. – Podpisujesz kontrakt na miliard lat. – Ach tak – odpowiedziałam, uświadomiwszy sobie, jak głupie musiało jej się wydać moje pytanie. Jako scjentolodzy wierzymy, że kiedy nasze ciało umiera, znajdujący się w nim duch zaczyna nowe życie w nowym ciele. Założyciel scjentologii, L. Ron Hubbard, powiedział, że jako duchy żyliśmy już miliony lat i że będziemy dalej żyli, z ciałami albo bez nich. Wierzyłam w to, odkąd sięgam pamięcią. Tego dnia byłam gotowa i niezmiernie chętna, by dołączyć do sprawy, która była tak droga moim rodzicom. Przynależność do Sea Org znaczyła dla nich tak wiele, że kiedy miałam sześć lat, umieścili mnie na Ranczu, by móc poświęcić cały swój czas misji Kościoła. Widywali mnie tylko przez kilka godzin podczas weekendów. Rodzice żadnego spośród nas nie przebywali na Ranczu, gdy składaliśmy przysięgę posłuszeństwa wobec Sea Org. Tymczasem podpisanie tego dokumentu znaczyło, że jestem o krok bliżej, by tak jak oni stać się członkiem Sea Org, dzięki czemu miałam nadzieję widywać ich częściej. – Gdzie mam się podpisać? – spytałam skwapliwie. Kobieta wskazała miejsce palcem, nakazując jednocześnie, bym najpierw zapoznała się z treścią dokumentu. Ostatnia linijka brzmiała niczym wyrok: NINIEJSZYM ZOBOWIĄZUJĘ SIĘ DO SŁUŻBY SEA ORGANIZATION PRZEZ MILIARD LAT (Zgodnie z Flag Order 323). Zanim złożyłam podpis, przez głowę przemknęły mi obrazki z Małej Syrenki, zwłaszcza scena, w której Ariel podpisuje magiczny kontrakt z Podwodną Wiedźmą. Wiedziałam, że kontrakt oznacza, że muszę dochować przysięgi, więc zapamiętałam, na co się godzę: postępować zgodnie z zasadami i obyczajami, kierować się sprawą Kościoła i służyć mu miliard lat. „Mogę to zrobić” – pomyślałam. Usiłowałam zapisać swoje imię i nazwisko najładniej, jak potrafiłam, idealnie połączyć litery, dokładnie tak, jak zostałam nauczona w szkole. Chciałam, żeby mój podpis był idealny, ale rekruterzy popędzali mnie, ponieważ za mną było jeszcze wiele innych dzieci, które trzeba było wciągnąć na listę. W rezultacie mój podpis nie wyszedł tak ładnie, jak chciałam. Mimo to kiedy odchodziłam od stolika, miałam gęsią skórkę. Jeśli szło o kontrakt na miliard lat, to nic mnie w nim nie zdziwiło. Wiedziałam, że bez względu na to, gdzie przebywają moi rodzice, myślami są teraz ze mną. Mój kontrakt był taki sam jak zobowiązanie, które podpisali, gdy byli jeszcze nastolatkami. Poza tym w moim młodym wieku tak wielkie liczby nic mi nie mówiły. Dla mnie miliard lat niczym się nie różnił od stu lat – jedno i drugie wydawało się otchłanią czasu. Jeśli chciałam być z rodzicami i przyjaciółmi przez kolejny miliard lat, podpisanie dokumentu było czymś oczywistym. Moi przyjaciele, jeden po drugim, podpisywali takie kontrakty – a każdy przysięgał, że odda życie służbie dla sprawy, której nikt z nas nie mógł w pełni rozumieć. Kiedy tak stałam na drodze między boiskiem a drzewami oleandru o białych i różowych kwiatach, nie uświadamiałam sobie prawdziwego sensu tego, co właśnie zrobiłam, nie zdawałam sobie też do końca sprawy z wymagań, jakie odtąd będą mi stawiane. I od piosenki Down by the bank with the hanky pank ot tak przeszłam do zobowiązania, że oto moja dusza przez miliard lat będzie służyć Kościołowi scjentologicznemu. Cokolwiek czekało mnie w przyszłości, jedno było pewne od teraz: moje życie już do mnie nie należało.

Rozdział pierwszyW imię Kościoła Jedno z moich najwcześniejszych wspomnień związanych ze scjentologią dotyczy rozmowy, która odbyła się, gdy miałam mniej więcej cztery lata. Moja rodzina mieszkała wtedy w Los Angeles, w mieszkaniu, które zapewniał nam Kościół. Pewnego niedzielnego poranka leżałam w łóżku z mamą i tatą, zastanawiając się, jak by to było wyjść z własnego ciała. – Jak opuszcza się własne ciało? – zapytałam. Rodzice wymienili uśmiechy, mniej więcej takie, jakie wymieniam ze swoim mężem, kiedy nasz syn zadaje jedno z tych trudnych pytań, na które nie da się odpowiedzieć, nie wychodząc poza ramy wiedzy, którą posiada. – Czy możemy wszyscy razem opuścić nasze ciała i latać po niebie? – spytałam. – Może i tak – odpowiedział wtedy ojciec. Zawsze lubił sprawiać mi przyjemność. – Więc zróbmy to teraz – zażądałam niecierpliwie. – Powiedz mi tylko, co mam robić. – Dobrze, zamknij oczy – poinstruował mnie. – Są zamknięte? Teraz pomyśl o kocie. – Czy wszyscy mamy myśleć o nim jednocześnie? – zapytałam, chcąc się upewnić, że wszystko robię, jak należy. – Tak – odparł tata. – W porządku. Jeden, dwa, trzy… Czekałam z zamkniętymi oczami, ale nic się nie wydarzyło. Słyszałam, jak rodzice się śmieją, ale nie rozumiałam, na czym polega dowcip i dlaczego mi nie pomagają. Czy nie mogli mi pomóc wyzwolić się z ciała? Czyżby mogli mi pomóc tylko w niektórych sytuacjach? Czy będę mogła wyjść z własnego ciała, gdy będę starsza? A może coś jest ze mną nie tak? Wiedziałam, że jestem thetanem. Zawsze wiedziałam, że jestem thetanem, i nigdy nie zakładałam innej możliwości. „Thetan” to termin używany przez scjentologów oznaczający ducha nieśmiertelnego, ożywiającego ludzkie ciało, które jest w gruncie rzeczy kawałkiem mięsa, naczyniem dla thetana. Thetan przeżywa jedno życie po drugim, a kiedy umiera ciało, które akurat stanowi dla niego naczynie, thetan wybiera kolejne i zaczyna od nowa. Fascynowała mnie idea posiadania minionych wcieleń. Często prosiłam dorosłych, żeby mi o nich opowiadali. Nie pamiętałam żadnego ze swoich wcieleń, ale zawsze byłam przekonana, że kiedyś odzyskam wspomnienia. Sekretarka mojego ojca Rosemary mówiła mi, co wydarzyło się w jej poprzednim wcieleniu, w którym była Indianką. Wszystkie te historie wydawały mi się niesamowite i romantyczne. Nie mogłam się już doczekać, kiedy sama będę mogła przypomnieć sobie swoje wcielenia. Miałam nadzieję, że nie byłam złym facetem ani jakimś samotnym starym człowiekiem. Z pewnością przynajmniej raz byłam księżniczką. Wtedy z racji młodego wieku tyle tylko rozumiałam ze scjentologii: poprzednie wcielenia, pozostawianie za sobą poprzednich ciał, bycie thetanem. Nie wiedziałam wiele więcej ponad to, ale dziecku, które nie potrafi w pełni ogarnąć rozmaitych poziomów skomplikowanego wyznania, wszystko to wydaje się ekscytujące. Stanowiłam część czegoś większego, czegoś, co obejmowało zarówno przeszłość, jak i przyszłość; czegoś, co wydawało się nierealne, a jednak w nieokreślony sposób całkowicie wiarygodne. I dlatego siedziałam tam, z zamkniętymi oczami, czekając, aż zacz­nę fruwać po niebie z rodzicami; czekając, aż opuszczę swoje ciało. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że tylko scjentolodzy wierzą w thetany. Wszyscy, których znałam, byli członkami Kościoła, a ponieważ byłam scjentolożką w trzecim pokoleniu, scjentologia stanowiła całe moje życie. Moja babcia ze strony matki w połowie lat pięćdziesiątych zaczęła czytać książki L. Rona Hubbarda, autora science fiction i założyciela scjentologii. Mój dziadek ze strony ojca wstąpił do Kościoła w latach siedemdziesiątych – o scjentologii opowiedział mu znajomy. Zarówno babcia, jak i dziadek natychmiast złapali się na haczyk scjentologów. W scjentologii nie ma żadnego boga, modlitwy, nieba ani piekła – nie ma żadnego z tych elementów, które ludzie zwykle utożsamiają z religią. Scjentologia to filozofia i program samopomocy, który obiecuje osiągnięcie większej samoświadomości i możliwość wykorzystania przez jednostkę całego jej potencjału. To właśnie owa niekonwencjonalna idea samopomocy przyciągnęła do Kościoła dziadków zarówno ze strony mamy, jak i taty. Każde z nich na swój sposób zagustowało w tym, że scjentologia koncentruje się na indywidualnym przeznaczeniu człowieka i ulepszeniu jego życia dzięki jasnym wskazówkom – każde z nich wprowadziło do Kościoła również dzieci: po stronie mojej matki było ich dziewięcioro, a czworo po stronie taty. Moi rodzice dołączyli do Kościoła jako dzieci i już w nim zostali. Kiedy 1 lutego 1984 w Concord w stanie New Hampshire przyszłam na świat, rodzice od ponad piętnastu lat należeli do Kościoła. Byłam scjentolożką od chwili narodzin, ale Kościół tak naprawdę zaczął kształtować bieg mojego życia na krótko przed mymi drugimi urodzinami. To wtedy moi rodzice zdecydowali się na rezygnację z życia, które zaczęli w New Hampshire, przeprowadzili się z całą naszą rodziną do Kalifornii i poświęcili życie służbie Kościołowi. Wcześniej mieszkaliśmy w Concord, gdzie rodzice zbudowali swój wymarzony dom – położony na działce budynek ze szkła i drewna, składający się z czterech sypialni i dwóch łazienek. Zarówno mama, jak i tata mieli dobrze płatną pracę w miejscowej firmie zajmującej się oprogramowaniami komputerowymi, a mój brat Justin był w czwartej klasie miejscowej szkoły publicznej. Moja rodzina, w każdym razie, gdyby spojrzeć na nią z zewnątrz, wiodła normalną egzystencję w domku na przedmieściu. Wszystko to zmieniło się jesienią 1985 roku, gdy mój ojciec Ron Miscavige junior pojechał do Flag Land Base, bazy scjentologów w Clearwater na Florydzie. Zajmująca więcej niż kilka kamienic Flag Land Base była potężnym kompleksem stanowiącym siedzibę przewodników duchowych, w którym gromadzili się scjentolodzy z całego świata, spędzając tam od kilku tygodni do kilku miesięcy. Mój ojciec wybrał się do owego miejsca na kilka tygodni. W okresie, gdy tam przebywał, duchowieństwo Kościoła, znane jako Sea Organization lub Sea Org, było właśnie w trakcie potężnej akcji rekrutacyjnej. Do Sea Org rekrutowano jedynie najbardziej oddanych scjentologów, skłonnych poświęcić życie głoszeniu nauk scjentologii wszystkim ludziom na świecie. L. Ron Hubbard stworzył tę grupę w 1967 roku na pokładzie statku o nazwie Apollo, o którym mówił jako o statku flagowym. L. Ron Hubbard był człowiekiem związanym z marynarką wojenną i bardzo cenił sobie jej tradycje. Mówiło się, że wypłynął na morza, żeby móc odszukać duchowe składniki scjentologii i żeby nikt mu w tym nie przeszkadzał. Spekulowano jednak, że wpłynął na neutralne wody, aby uniknąć konsekwencji grożących mu ze strony amerykańskiej Agencji do spraw Żywności i Leków, po tym jak niektóre z jego twierdzeń na temat tego, jakoby głoszone przezeń nauki miały leczyć choroby psychosomatyczne oraz inne dolegliwości natury fizycznej i psychicznej, stały się przedmiotem ostrej krytyki ze strony środowisk lekarskich, twierdzących, że rzekome cudowne uzdrowienia to zwykły humbug. Niezależnie od tego, jaka była przyczyna, dla której Hubbard działał na morzu, wcielił on w życie zasadę, iż członkowie jego grupy specjalnej mają nosić uniformy imitujące mundury marynarki wojennej, wprowadził też do Sea Org charakterystyczne dla marynarki wojennej rangi oraz system ocen, który oddzielał członków tej grupy od pozostałych scjentologów. Posunął się do tego, że członkowie załogi zwracali się do niego per „komandorze”, zaś wysokich rangą oficerów należało tytułować „sir”, niezależnie od tego, czy chodziło o kobietę, czy mężczyznę. W obrębie Sea Org Hubbard wyselekcjonował nawet własną grupę stewardów, którzy prowadzili programy, przekazywali jego rozkazy i sprawdzali, czy zostały wykonane. Tę odgrywającą istotną rolę grupę nazwał Commodore’s Messenger Organization (CMO). W 1975 roku Sea Org przeniosła się na stały ląd, do Flag Land Base w centrum Clearwater. Tam też zamieszkali jej członkowie – wspólnie żyli i jedli w udostępnionych im obiektach. Choć organizacja nie miała już siedziby na statkach, wciąż posługiwała się wyrażeniami używanymi w czasach spędzonych na morzu – mieszkania nazywano kajutami, członkowie załogi nosili uniformy imitujące mundury marynarki wojennej, a L. Ron Hubbard nadal był komandorem. Dziesięć lat później tam właśnie przebywał mój ojciec w okresie istnego szału rekrutacyjnego. Opowiadał mi później, że rekruterzy Sea Org stacjonowali w różnych miejscach wokół bazy, szukając młodych, odnoszących sukcesy, kompetentnych scjentologów o wysokich kwalifikacjach moralnych. Każdy, kto zostawał członkiem Sea Org, musiał podpisać kontrakt na miliard lat zobowiązujący jego ducha – thetana – by w kolejnych wcieleniach służył Sea Org. Członkowie organizacji musieli również pracować w pocie czoła przez siedem dni w tygodniu – dawano im minimum czasu wolnego od pracy, który mogli spędzić z rodzinami – częstokroć zarabiając od piętnastu do czterdziestu pięciu dolarów tygodniowo. By zostać członkiem Sea Org, nie można było nigdy w przeszłości zażywać LSD ani anielskiego pyłu (fencyklidyny), nie można było mieć na koncie próby samobójczej ani też mieć w najbliższej rodzinie wrogów scjentologii. Mój ojciec był już kiedyś członkiem tej organizacji; miał też poczucie, że nadal ma niezbędne do tego kwalifikacje. Był oddanym scjentologiem, skłonnym do pełnego zaangażowania, był też starszym bratem Davida Miscavige’a, wschodzącej gwiazdy Kościoła, członka zespołu kierowniczego utworzonego przez L. Rona Hubbarda. W wieku zaledwie dwudziestu pięciu lat mój stryj Dave był już przewodniczącym Author Services Inc., instytucji zarządzającej wszystkimi sprawami finansowymi związanymi z prawami autorskimi, tekstami oraz kwestiami dotyczącymi własności intelektualnej L. Rona Hubbarda. Podobnie jak mój ojciec stryj Dave był scjentologiem, odkąd dziadek wprowadził rodzinę do Kościoła. Od samego początku był tak oddany sprawie, że za pozwoleniem dziadka w wieku szesnastu lat rzucił liceum i dołączył do Sea Org. Po powrocie do domu w New Hampshire ojciec poinformował moją matkę, że postanowił wrócić do Sea Org. Choć rodzice dopiero co zdołali osiągnąć jakąś stabilizację, w ojcu odezwało się dawne powołanie. Zapragnął, by nasza rodzina przeniosła się do siedziby Kościoła w Los Angeles, gdzie mieliśmy rozpocząć nowe życie. Mama również musiałaby się ponownie zapisać do Sea Org, jako że członkowie tej organizacji nie mogą trwać w małżeństwie z kimś, kto do niej nie należy. Mama zgodziła się bez wahania. Choć sama decyzja została podjęta pod wpływem impulsu, rodzice wiedzieli, na co się decydują. Nie tylko już wcześniej należeli do Sea Org, ale nawet poznali się – oboje mieli wtedy po dziewiętnaście lat – właśnie we Flag Land Base. W owym czasie każde z nich było w związku małżeńskim z kimś innym, a owi współmałżonkowie także byli członkami Sea Org. Ojciec miał pasierba, Nathana, a mama – dwuletnie bliźniaki, Justina i Sterlinga. Rodzice zakochali się w sobie i wpakowali się przez to w wielkie tarapaty, gdyż było to naruszenie zasad Kościoła. Musieli ciężko pracować, by odpokutować swą winę. Ostatecznie dostali pozwolenie na ślub, a były mąż mamy również powtórnie się ożenił. Sterling zamieszkał ze swoim ojcem i jego nową żoną, zaś Justin trafił pod dach moich rodziców, jednak bliźniacy mogli spędzać czas zarówno w jednym domu, jak i w drugim – takie rozwiązanie zadowoliło wszystkich zainteresowanych. Rodzice tworzyli piękną parę. Mój ojciec mierzył metr siedemdziesiąt pięć wzrostu, miał smukłe i silne ciało. Nosił wąsy, miał jasne włosy, niebieskie oczy i serdeczny uśmiech – jednym słowem był pod każdym względem miłym facetem. Moja mama, Elizabeth Blythe, zwana przez wszystkich Bitty, była piękną kobietą, miała metr sześćdziesiąt pięć wzrostu i dosyć szczupłą sylwetkę. Miała piwne oczy i brązowe włosy, które sięgały jej do pasa. Jej cera była koloru kości słoniowej; widniało na niej kilka piegów. W przeciwieństwie do ojca paliła papierosy i to od czasu, gdy była nastolatką. W towarzystwie nieznajomych była bardziej nieśmiała i wycofana niż tata, ale w towarzystwie przyjaciół okazywała pewność siebie, otwartość i dowcip – miała pełne ironii poczucie humoru. Była osobą nieco zarozumiałą i czasem przesadnie krytyczną, a jednocześnie niezwykle bystrą. Choć rodzice poświęcali Sea Org mnóstwo czasu, czego wymagała przynależność do tej organizacji, byli zadowoleni z członkostwa aż do późnych lat siedemdziesiątych, kiedy to zaczęli odczuwać rosnącą frustrację z powodu sposobu zarządzania Flag Land Base. W 1979 roku, po pięciu latach członkostwa w Sea Org, oboje wystąpili z organizacji. Choć było to naruszenie kontraktów podpisanych na miliard lat, w owym czasie taki akt nie był żadną katastrofą. Pozwolono im nadal być wyznawcami scjentologii, lojalnymi wobec Kościoła, nie musieli jednak poświęcać całego swego czasu pracy Sea Org. Przez następne lata ich życie toczyło się zwykłym torem. Przez krótki czas mieszkali w Filadelfii z rodzicami mojego taty, po czym przeprowadzili się do New Hampshire, gdzie wiedli typowe życie ludzi z klasy średniej – dwoje pracujących rodziców, z pewną pracą, z dwojgiem dzieci pod swoim dachem (po opuszczeniu Sea Org zachowali pełne prawo do opieki nad Justinem), zatrudniających nianię i zamierzających wybudować dom. Znaczna część naszej dalszej rodziny, w tym siostry taty, Lori i Denise, oraz babcia ze strony ojca, również mieszkała w New Hampshire, więc byliśmy na dobrej drodze do tego, by osiąść tam na stałe w otoczeniu rodziny. Mogłoby się wydawać, że moi rodzice byli jak najdalsi od myśli o ponownym wstąpieniu w szeregi najbardziej zagorzałych wyznawców scjentologii. Tymczasem to właśnie uczynili: pod wpływem nagłego impulsu wrócili do Sea Org, nadając drastycznie odmienny bieg naszemu dotychczasowemu życiu. Rodzice od samego początku wiedzieli coś, czego ja nie wiedziałam – członkostwo w Sea Org wiąże się ze spędzaniem mnóstwa czasu poza domem. Nie zaważyło to jednak na ich decyzji. Kościół stanowił dla nich priorytet, a decyzja zapadła. Później mama i tata powiedzieli mi, że podjęli tę decyzję spontanicznie, niewiele się namyślając, i że z perspektywy czasu uważają to za swoją życiową pomyłkę. Choć nie potrafię stwierdzić, czy w ogóle rozważali jej wpływ na mnie, zapewne stanowiłam tylko kolejną ofiarę, którą byli gotowi złożyć Kościołowi. Raz już się wycofali, więc być może doszli do wniosku, że będą mogli zrezygnować ponownie, gdyby coś poszło nie po ich myśli. Choć z drugiej strony naprawdę mogli być przekonani, że wychowywanie dzieci w duchu scjentologii będzie czymś wspaniałym – chłonęłam przecież nauki scjentologów od wczesnego dzieciństwa. Najprawdopodobniej rodzice odczuwali jakiś niepokój, mieli poczucie, że czegoś im brak. Woleli wypełniać w świecie ważną misję i służyć jakiemuś wyższemu celowi, aniżeli mieszkać w New Hampshire, pracując od dziewiątej do siedemnastej i wychowując dzieci. Misja Kościoła stanowiła dla nich silną motywację; chcieli uczestniczyć w czymś, co wykracza ponad nich samych. Jedno jest dla mnie jasne: wraz z tą decyzją nasze życie przestało być normalne. Wcześniej istniała szansa, by życie każdego z nas i całej naszej rodziny wyglądało zupełnie inaczej: moi rodzice przez jakiś czas brali pod uwagę taką ewentualność, ale potem ją odrzucili.

Rozdział drugiLRH opuszcza ciało Dostępne w wersji pełnej

Rozdział trzeciJeszcze większe bogactwo Dostępne w wersji pełnej

Rozdział czwartyRanczo Dostępne w wersji pełnej

Rozdział piątyŻycie kadeta Dostępne w wersji pełnej

Rozdział szóstyŻycie kadeta, część II Dostępne w wersji pełnej

Rozdział siódmyUcieczka Dostępne w wersji pełnej

Rozdział ósmy„Droga Jenno…” Dostępne w wersji pełnej

Rozdział dziewiątyClearwater Dostępne w wersji pełnej

Rozdział dziesiąty „Klucz do życia” Dostępne w wersji pełnej

Rozdział jedenastyPowrót do ciężkiej pracy Dostępne w wersji pełnej

Rozdział dwunastyZnowu we Flag Dostępne w wersji pełnej

Rozdział trzynastyZłoty wiek technologii Dostępne w wersji pełnej

Rozdział czternastyTrening CMO Dostępne w wersji pełnej

Rozdział piętnastyMama Dostępne w wersji pełnej

Rozdział szesnastyEPF Dostępne w wersji pełnej

Rozdział siedemnastyProblemy rodzinne Dostępne w wersji pełnej

Rozdział osiemnastyPojawiają się pierwsze pytania Dostępne w wersji pełnej

Rozdział dziewiętnasty„Myśl samodzielnie” Dostępne w wersji pełnej

Rozdział dwudziestyUkarana Dostępne w wersji pełnej

Rozdział dwudziesty pierwszyPrzesłuchania Dostępne w wersji pełnej

Rozdział dwudziesty drugiL.A. Dostępne w wersji pełnej

Rozdział dwudziesty trzeciMój wybór Dostępne w wersji pełnej

Rozdział dwudziesty czwartyDallas Dostępne w wersji pełnej

Rozdział dwudziesty piątyCelebrity Centre Dostępne w wersji pełnej

Rozdział dwudziesty szóstyPotajemne zaręczyny Dostępne w wersji pełnej

Rozdział dwudziesty siódmyNa krawędzi Dostępne w wersji pełnej

Rozdział dwudziesty ósmyNowe nazwisko Dostępne w wersji pełnej

Rozdział dwudziesty dziewiątyAustralia Dostępne w wersji pełnej

Rozdział trzydziestyNiższe kondycje Dostępne w wersji pełnej

Rozdział trzydziesty pierwszyOdejście Dostępne w wersji pełnej

Rozdział trzydziesty drugiRealny świat Dostępne w wersji pełnej

Rozdział trzydziesty trzeciDzieląc się prawdą Dostępne w wersji pełnej

Rozdział trzydziesty czwartyJedno życie Dostępne w wersji pełnej

Podziękowania Dostępne w wersji pełnej

Ofiarowana. Moje życie w sekcie scjentologów

Siedmioletnia Jenna stoi w otoczeniu dorosłych. Za chwilę dwaj przedstawiciele kościoła scjentologicznego wręczą jej umowę, po podpisaniu której ofiaruje sekcie swoje życie.

Jenna Miscavige Hill jest bratanicą samego przywódcy scjentologów. Jako jego krewna znalazła się w centrum najważniejszych dla sekty wydarzeń i poznała jej wstydliwe tajemnice. Kiedy uświadomiła sobie, że jest ofiarą manipulacji, podjęła dramatyczną próbę wyzwolenia się spod wpływu religijnej organizacji, do której należą m.in. gwiazdy Hollywood takie, jak: Will Smith, Tom Cruise czy Kristy Alley.

“Ofiarowana. Moje życie w sekcie scjentologów” to spisane po latach przejmujące wspomnienia z życia w pseudoreligijnej wspólnocie. Autorka postanowiła opowiedzieć o koszmarze, który przeszła, by uchronić innych przed niebezpieczeństwem, jakie niesie ze sobą przystąpienie do kościoła scjentologów.

Amazon.com

Enter the characters you see below

Sorry, we just need to make sure you’re not a robot. For best results, please make sure your browser is accepting cookies.

Ofiarowana Moje zycie w sekcie scjentologow Jenn

Chciałabym dedykować tę książkę wielu moim dobrym przyjaciołom, którzy nadal są w Kościele. Kocham was i tęsknię za wam… 39 downloads 22 Views 2MB Size Download PDF

Chciałabym dedykować tę książkę wielu moim dobrym przyjaciołom, którzy nadal są w Kościele. Kocham was i tęsknię za wami. Żywię szczerą nadzieję, że któregoś dnia zdobędziecie się na odwagę, by stanąć w swojej obronie, skorzystacie ze sposobności, by

odejść z Kościoła i zacząć żyć naprawdę własnym życiem. Wszyscy na to zasługujecie. Nota od autorki Mówienie o scjentologii jest trudne – nie tylko dlatego, że budzą się wspomnienia i że sama scjentologia jest religią złożoną i wielowarstwową, ale również dlatego, że praktyki jej wyznawców sprawiły, że trudno komukolwiek krytykować życie w łonie Kościoła czy choćby o nim mówić. Historia opisana na kartach tej książki jest prawdziwa; przedstawiłam wszystko tak, jak to zapamiętałam. Dialogi również zrekonstruowałam najwierniej, jak potrafiłam. Imiona i nazwiska niektórych występujących w książce osób zmieniłam, by chronić ich prywatność. Moim celem było zachowanie anonimowości poszczególnych osób przy jednoczesnym zachowaniu rzetelności całej mojej relacji. W książce zmieniono imiona i nazwiska osób noszących pseudonimy: Joe Conte Karen Fassler Maria Parker Cathy Mauro Melissa Bell Eva Naomi Caitlin Teddy Blackman Sondra Phillips Sophia Townsend Olivia Julia

Mayra Laura Rodriquez Kara Hansen Melinda Bleeker Steven Linda Charlie Molly Sylvia Pearl Tessa pan Wilson Prolog Poranne słońce przezierało zza chmur. Stałam na szarym końcu kolejki dzieci czekających na spotkanie z dwojgiem dorosłych pełniących ważne funkcje w Kościele scjentologicznym. Nie wiedziałam, jak długo czekam, ale zdawało mi się, że trwa to całą wieczność. Kiedy ma się siedem lat i czeka się na coś, minuty zdają się godzinami. Przede mną było przynajmniej dziesięcioro dzieci, więc wraz z dwoma przyjaciółkami śpiewałyśmy piosenki i bawiłyśmy się, klaszcząc, by jakoś wypełnić czas. Choć zapewne chichotałam tak jak i one, byłam niespokojna i zdenerwowana. Owych dwoje dorosłych byli to rekruterzy z międzynarodowej siedziby Kościoła w Hemet w Kalifornii. Stali przy rozkładanych stolikach, które rozstawiono wzdłuż drogi do School House. Byłam zbyt daleko w tyle, żeby usłyszeć dokładne wyjaśnienie, po co ci ludzie przyjechali na Ranczo, do scjentologicznej szkoły z internatem, gdzie mieszkałam wraz z około osiemdziesięciorgiem innych dzieci, których rodzice byli pracownikami kierowniczego szczebla Kościoła. Niezależnie od tego, jaki był powód ich zjawienia się, domyśliłam się, że to coś ważnego – w przeciwnym razie nie przemierzaliby trzydziestu kilometrów dzielących

nas od bazy, by spotkać się z nami osobiście. Ubrani w stroje przypominające kompletne mundury marynarki, łącznie ze sznurami galowymi i orderami wojskowymi, sprawiali wrażenie ludzi mających władzę. Wiedziałam, że są członkami Sea Organization, elitarnej jednostki Kościoła scjentologicznego, składającej się z najbardziej oddanych członków Kościoła. Moi rodzice dołączyli do niej przed laty, tuż przed moimi drugimi urodzinami. Odśpiewałyśmy jeszcze kilka piosenek, po czym nadeszła moja kolej. Zbliżyłam się do stolika. Na twarzach obojga rekruterów malowała się srogość. Onieśmielali mnie. Złakniona uwagi dorosłych usiłowałam się wkraść w ich łaski, starając się być uroczą i uśmiechniętą. Kiedy zorientowałam się, że chyba to na nich nie działa, zmieniłam taktykę, próbując sprawiać wrażenie bystrej i dociekliwej. Wręczyli mi kartkę, na której widniał herb Sea Org oraz słowo „REVENIMUS”, wydrukowane na samej górze. U dołu kartki było miejsce na datę i podpis. – Co oznacza „revenimus”? – spytałam zaintrygowana. – To po łacinie. Znaczy „wracamy” – odpowiedziała kobieta. Następnie wyjaśniła, że jest to oficjalne motto Sea Organization, najwyraźniej ucieszona sposobnością oświecenia potencjalnej kandydatki. – Wracamy? Ale dokąd? – zapytałam. – Wracamy w tym sensie, że po jednym życiu następuje kolejne – wyjaśniła kobieta. Podpisujesz kontrakt na miliard lat. – Ach tak – odpowiedziałam, uświadomiwszy sobie, jak głupie musiało jej się wydać moje pytanie. Jako scjentolodzy wierzymy, że kiedy nasze ciało umiera, znajdujący się w nim duch zaczyna nowe życie w nowym ciele. Założyciel scjentologii, L. Ron Hubbard, powiedział, że jako duchy żyliśmy już miliony lat i że będziemy dalej żyli, z ciałami albo bez nich. Wierzyłam w to, odkąd sięgam pamięcią.

Tego dnia byłam gotowa i niezmiernie chętna, by dołączyć do sprawy, która była tak droga moim rodzicom. Przynależność do Sea Org znaczyła dla nich tak wiele, że kiedy miałam sześć lat, umieścili mnie na Ranczu, by móc poświęcić cały swój czas misji Kościoła. Widywali mnie tylko przez kilka godzin podczas weekendów. Rodzice żadnego spośród nas nie przebywali na Ranczu, gdy składaliśmy przysięgę posłuszeństwa wobec Sea Org. Tymczasem podpisanie tego dokumentu znaczyło, że jestem o krok bliżej, by tak jak oni stać się członkiem Sea Org, dzięki czemu miałam nadzieję widywać ich częściej. – Gdzie mam się podpisać? – spytałam skwapliwie. Kobieta wskazała miejsce palcem, nakazując jednocześnie, bym najpierw zapoznała się z treścią dokumentu. Ostatnia linijka brzmiała niczym wyrok: NINIEJSZYM ZOBOWIĄZUJĘ SIĘ DO SŁUŻBY SEA ORGANIZATION PRZEZ MILIARD LAT (Zgodnie z Flag Order 323). Zanim złożyłam podpis, przez głowę przemknęły mi obrazki z Małej Syrenki, zwłaszcza scena, w której Ariel podpisuje magiczny kontrakt z Podwodną Wiedźmą. Wiedziałam, że kontrakt oznacza, że muszę dochować przysięgi, więc zapamiętałam, na co się godzę: postępować zgodnie z zasadami i obyczajami, kierować się sprawą Kościoła i służyć mu miliard lat. „Mogę to zrobić” – pomyślałam. Usiłowałam zapisać swoje imię i nazwisko najładniej, jak potrafiłam, idealnie połączyć litery, dokładnie tak, jak zostałam nauczona w szkole. Chciałam, żeby mój podpis był idealny, ale rekruterzy popędzali mnie, ponieważ za mną było jeszcze wiele innych dzieci, które trzeba było wciągnąć na listę. W rezultacie mój podpis nie wyszedł tak ładnie, jak chciałam. Mimo to kiedy odchodziłam od stolika, miałam gęsią skórkę. Jeśli szło o kontrakt na miliard lat, to nic mnie w nim nie zdziwiło. Wiedziałam, że bez względu na to, gdzie przebywają moi rodzice, myślami są teraz ze mną. Mój kontrakt był taki sam jak

zobowiązanie, które podpisali, gdy byli jeszcze nastolatkami. Poza tym w moim młodym wieku tak wielkie liczby nic mi nie mówiły. Dla mnie miliard lat niczym się nie różnił od stu lat – jedno i drugie wydawało się otchłanią czasu. Jeśli chciałam być z rodzicami i przyjaciółmi przez kolejny miliard lat, podpisanie dokumentu było czymś oczywistym. Moi przyjaciele, jeden po drugim, podpisywali takie kontrakty – a każdy przysięgał, że odda życie służbie dla sprawy, której nikt z nas nie mógł w pełni rozumieć. Kiedy tak stałam na drodze między boiskiem a drzewami oleandru o białych i różowych kwiatach, nie uświadamiałam sobie prawdziwego sensu tego, co właśnie zrobiłam, nie zdawałam sobie też do końca sprawy z wymagań, jakie odtąd będą mi stawiane. I od piosenki Down by the bank with the hanky pank ot tak przeszłam do zobowiązania, że oto moja dusza przez miliard lat będzie służyć Kościołowi scjentologicznemu. Cokolwiek czekało mnie w przyszłości, jedno było pewne od teraz: moje życie już do mnie nie należało. Rozdział pierwszy W imię Kościoła Jedno z moich najwcześniejszych wspomnień związanych ze scjentologią dotyczy rozmowy, która odbyła się, gdy miałam mniej więcej cztery lata. Moja rodzina mieszkała wtedy w Los Angeles, w mieszkaniu, które zapewniał nam Kościół. Pewnego niedzielnego poranka leżałam w łóżku z mamą i tatą, zastanawiając się, jak by to było wyjść z własnego ciała. – Jak opuszcza się własne ciało? – zapytałam. Rodzice wymienili uśmiechy, mniej więcej takie, jakie wymieniam ze swoim mężem, kiedy nasz syn zadaje jedno z tych trudnych pytań, na które nie da się odpowiedzieć, nie wychodząc poza ramy wiedzy, którą posiada. – Czy możemy wszyscy razem opuścić nasze ciała i latać po niebie? – spytałam. – Może i tak – odpowiedział wtedy ojciec. Zawsze lubił sprawiać mi przyjemność.

– Więc zróbmy to teraz – zażądałam niecierpliwie. – Powiedz mi tylko, co mam robić. – Dobrze, zamknij oczy – poinstruował mnie. – Są zamknięte? Teraz pomyśl o kocie. – Czy wszyscy mamy myśleć o nim jednocześnie? – zapytałam, chcąc się upewnić, że wszystko robię, jak należy. – Tak – odparł tata. – W porządku. Jeden, dwa, trzy… Czekałam z zamkniętymi oczami, ale nic się nie wydarzyło. Słyszałam, jak rodzice się śmieją, ale nie rozumiałam, na czym polega dowcip i dlaczego mi nie pomagają. Czy nie mogli mi pomóc wyzwolić się z ciała? Czyżby mogli mi pomóc tylko w niektórych sytuacjach? Czy będę mogła wyjść z własnego ciała, gdy będę starsza? A może coś jest ze mną nie tak? Wiedziałam, że jestem thetanem. Zawsze wiedziałam, że jestem thetanem, i nigdy nie zakładałam innej możliwości. „Thetan” to termin używany przez scjentologów oznaczający ducha nieśmiertelnego, ożywiającego ludzkie ciało, które jest w gruncie rzeczy kawałkiem mięsa, naczyniem dla thetana. Thetan przeżywa jedno życie po drugim, a kiedy umiera ciało, które akurat stanowi dla niego naczynie, thetan wybiera kolejne i zaczyna od nowa. Fascynowała mnie idea posiadania minionych wcieleń. Często prosiłam dorosłych, żeby mi o nich opowiadali. Nie pamiętałam żadnego ze swoich wcieleń, ale zawsze byłam przekonana, że kiedyś odzyskam wspomnienia. Sekretarka mojego ojca Rosemary mówiła mi, co wydarzyło się w jej poprzednim wcieleniu, w którym była Indianką. Wszystkie te historie wydawały mi się niesamowite i romantyczne. Nie mogłam się już doczekać, kiedy sama będę mogła przypomnieć sobie swoje wcielenia. Miałam nadzieję, że nie byłam złym facetem ani jakimś samotnym starym człowiekiem. Z pewnością przynajmniej raz byłam księżniczką. Wtedy z racji młodego wieku tyle tylko rozumiałam ze scjentologii: poprzednie wcielenia, pozostawianie za sobą poprzednich ciał, bycie thetanem. Nie wiedziałam wiele więcej ponad to, ale dziecku, które nie potrafi w pełni ogarnąć rozmaitych poziomów

skomplikowanego wyznania, wszystko to wydaje się ekscytujące. Stanowiłam część czegoś większego, czegoś, co obejmowało zarówno przeszłość, jak i przyszłość; czegoś, co wydawało się nierealne, a jednak w nieokreślony sposób całkowicie wiarygodne. I dlatego siedziałam tam, z zamkniętymi oczami, czekając, aż zacznę fruwać po niebie z rodzicami; czekając, aż opuszczę swoje ciało. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że tylko scjentolodzy wierzą w thetany. Wszyscy, których znałam, byli członkami Kościoła, a ponieważ byłam scjentolożką w trzecim pokoleniu, scjentologia stanowiła całe moje życie. Moja babcia ze strony matki w połowie lat pięćdziesiątych zaczęła czytać książki L. Rona Hubbarda, autora science fiction i założyciela scjentologii. Mój dziadek ze strony ojca wstąpił do Kościoła w latach siedemdziesiątych – o scjentologii opowiedział mu znajomy. Zarówno babcia, jak i dziadek natychmiast złapali się na haczyk scjentologów. W scjentologii nie ma żadnego boga, modlitwy, nieba ani piekła – nie ma żadnego z tych elementów, które ludzie zwykle utożsamiają z religią. Scjentologia to filozofia i program samopomocy, który obiecuje osiągnięcie większej samoświadomości i możliwość wykorzystania przez jednostkę całego jej potencjału. To właśnie owa niekonwencjonalna idea samopomocy przyciągnęła do Kościoła dziadków zarówno ze strony mamy, jak i taty. Każde z nich na swój sposób zagustowało w tym, że scjentologia koncentruje się na indywidualnym przeznaczeniu człowieka i ulepszeniu jego życia dzięki jasnym wskazówkom – każde z nich wprowadziło do Kościoła również dzieci: po stronie mojej matki było ich dziewięcioro, a czworo po stronie taty. Moi rodzice dołączyli do Kościoła jako dzieci i już w nim zostali. Kiedy 1 lutego 1984 w Concord w stanie New Hampshire przyszłam na świat, rodzice od ponad piętnastu lat należeli do Kościoła. Byłam scjentolożką od chwili narodzin, ale Kościół tak naprawdę zaczął kształtować

bieg mojego życia na krótko przed mymi drugimi urodzinami. To wtedy moi rodzice zdecydowali się na rezygnację z życia, które zaczęli w New Hampshire, przeprowadzili się z całą naszą rodziną do Kalifornii i poświęcili życie służbie Kościołowi. Wcześniej mieszkaliśmy w Concord, gdzie rodzice zbudowali swój wymarzony dom – położony na działce budynek ze szkła i drewna, składający się z czterech sypialni i dwóch łazienek. Zarówno mama, jak i tata mieli dobrze płatną pracę w miejscowej firmie zajmującej się oprogramowaniami komputerowymi, a mój brat Justin był w czwartej klasie miejscowej szkoły publicznej. Moja rodzina, w każdym razie, gdyby spojrzeć na nią z zewnątrz, wiodła normalną egzystencję w domku na przedmieściu. Wszystko to zmieniło się jesienią 1985 roku, gdy mój ojciec Ron Miscavige junior pojechał do Flag Land Base, bazy scjentologów w Clearwater na Florydzie. Zajmująca więcej niż kilka kamienic Flag Land Base była potężnym kompleksem stanowiącym siedzibę przewodników duchowych, w którym gromadzili się scjentolodzy z całego świata, spędzając tam od kilku tygodni do kilku miesięcy. Mój ojciec wybrał się do owego miejsca na kilka tygodni. W okresie, gdy tam przebywał, duchowieństwo Kościoła, znane jako Sea Organization lub Sea Org, było właśnie w trakcie potężnej akcji rekrutacyjnej. Do Sea Org rekrutowano jedynie najbardziej oddanych scjentologów, skłonnych poświęcić życie głoszeniu nauk scjentologii wszystkim ludziom na świecie. L. Ron Hubbard stworzył tę grupę w 1967 roku na pokładzie statku o nazwie Apollo, o którym mówił jako o statku flagowym. L. Ron Hubbard był człowiekiem związanym z marynarką wojenną i bardzo cenił sobie jej tradycje. Mówiło się, że wypłynął na morza, żeby móc odszukać duchowe składniki scjentologii i żeby nikt mu w tym nie przeszkadzał. Spekulowano jednak, że wpłynął na neutralne wody, aby uniknąć konsekwencji grożących mu ze strony amerykańskiej Agencji do spraw Żywności i Leków, po tym jak niektóre z jego twierdzeń na temat tego, jakoby głoszone przezeń nauki miały leczyć choroby

psychosomatyczne oraz inne dolegliwości natury fizycznej i psychicznej, stały się przedmiotem ostrej krytyki ze strony środowisk lekarskich, twierdzących, że rzekome cudowne uzdrowienia to zwykły humbug. Niezależnie od tego, jaka była przyczyna, dla której Hubbard działał na morzu, wcielił on w życie zasadę, iż członkowie jego grupy specjalnej mają nosić uniformy imitujące mundury marynarki wojennej, wprowadził też do Sea Org charakterystyczne dla marynarki wojennej rangi oraz system ocen, który oddzielał członków tej grupy od pozostałych scjentologów. Posunął się do tego, że członkowie załogi zwracali się do niego per „komandorze”, zaś wysokich rangą oficerów należało tytułować „sir”, niezależnie od tego, czy chodziło o kobietę, czy mężczyznę. W obrębie Sea Org Hubbard wyselekcjonował nawet własną grupę stewardów, którzy prowadzili programy, przekazywali jego rozkazy i sprawdzali, czy zostały wykonane. Tę odgrywającą istotną rolę grupę nazwał Commodore’s Messenger Organization (CMO). W 1975 roku Sea Org przeniosła się na stały ląd, do Flag Land Base w centrum Clearwater. Tam też zamieszkali jej członkowie – wspólnie żyli i jedli w udostępnionych im obiektach. Choć organizacja nie miała już siedziby na statkach, wciąż posługiwała się wyrażeniami używanymi w czasach spędzonych na morzu – mieszkania nazywano kajutami, członkowie załogi nosili uniformy imitujące mundury marynarki wojennej, a L. Ron Hubbard nadal był komandorem. Dziesięć lat później tam właśnie przebywał mój ojciec w okresie istnego szału rekrutacyjnego. Opowiadał mi później, że rekruterzy Sea Org stacjonowali w różnych miejscach wokół bazy, szukając młodych, odnoszących sukcesy, kompetentnych scjentologów o wysokich kwalifikacjach moralnych. Każdy, kto zostawał członkiem Sea Org, musiał podpisać kontrakt na miliard lat zobowiązujący jego ducha – thetana – by w kolejnych wcieleniach służył Sea Org. Członkowie organizacji musieli również pracować w pocie czoła

przez siedem dni w tygodniu – dawano im minimum czasu wolnego od pracy, który mogli spędzić z rodzinami – częstokroć zarabiając od piętnastu do czterdziestu pięciu dolarów tygodniowo. By zostać członkiem Sea Org, nie można było nigdy w przeszłości zażywać LSD ani anielskiego pyłu (fencyklidyny), nie można było mieć na koncie próby samobójczej ani też mieć w najbliższej rodzinie wrogów scjentologii. Mój ojciec był już kiedyś członkiem tej organizacji; miał też poczucie, że nadal ma niezbędne do tego kwalifikacje. Był oddanym scjentologiem, skłonnym do pełnego zaangażowania, był też starszym bratem Davida Miscavige’a, wschodzącej gwiazdy Kościoła, członka zespołu kierowniczego utworzonego przez L. Rona Hubbarda. W wieku zaledwie dwudziestu pięciu lat mój stryj Dave był już przewodniczącym Author Services Inc., instytucji zarządzającej wszystkimi sprawami finansowymi związanymi z prawami autorskimi, tekstami oraz kwestiami dotyczącymi własności intelektualnej L. Rona Hubbarda. Podobnie jak mój ojciec stryj Dave był scjentologiem, odkąd dziadek wprowadził rodzinę do Kościoła. Od samego początku był tak oddany sprawie, że za pozwoleniem dziadka w wieku szesnastu lat rzucił liceum i dołączył do Sea Org. Po powrocie do domu w New Hampshire ojciec poinformował moją matkę, że postanowił wrócić do Sea Org. Choć rodzice dopiero co zdołali osiągnąć jakąś stabilizację, w ojcu odezwało się dawne powołanie. Zapragnął, by nasza rodzina przeniosła się do siedziby Kościoła w Los Angeles, gdzie mieliśmy rozpocząć nowe życie. Mama również musiałaby się ponownie zapisać do Sea Org, jako że członkowie tej organizacji nie mogą trwać w małżeństwie z kimś, kto do niej nie należy. Mama zgodziła się bez wahania. Choć sama decyzja została podjęta pod wpływem impulsu, rodzice wiedzieli, na co się decydują. Nie tylko już wcześniej należeli do Sea Org, ale nawet poznali się – oboje mieli wtedy po dziewiętnaście lat – właśnie we Flag Land Base. W owym czasie każde z nich było w związku małżeńskim z kimś innym, a owi współmałżonkowie także byli członkami Sea

Org. Ojciec miał pasierba, Nathana, a mama – dwuletnie bliźniaki, Justina i Sterlinga. Rodzice zakochali się w sobie i wpakowali się przez to w wielkie tarapaty, gdyż było to naruszenie zasad Kościoła. Musieli ciężko pracować, by odpokutować swą winę. Ostatecznie dostali pozwolenie na ślub, a były mąż mamy również powtórnie się ożenił. Sterling zamieszkał ze swoim ojcem i jego nową żoną, zaś Justin trafił pod dach moich rodziców, jednak bliźniacy mogli spędzać czas zarówno w jednym domu, jak i w drugim – takie rozwiązanie zadowoliło wszystkich zainteresowanych. Rodzice tworzyli piękną parę. Mój ojciec mierzył metr siedemdziesiąt pięć wzrostu, miał smukłe i silne ciało. Nosił wąsy, miał jasne włosy, niebieskie oczy i serdeczny uśmiech jednym słowem był pod każdym względem miłym facetem. Moja mama, Elizabeth Blythe, zwana przez wszystkich Bitty, była piękną kobietą, miała metr sześćdziesiąt pięć wzrostu i dosyć szczupłą sylwetkę. Miała piwne oczy i brązowe włosy, które sięgały jej do pasa. Jej cera była koloru kości słoniowej; widniało na niej kilka piegów. W przeciwieństwie do ojca paliła papierosy i to od czasu, gdy była nastolatką. W towarzystwie nieznajomych była bardziej nieśmiała i wycofana niż tata, ale w towarzystwie przyjaciół okazywała pewność siebie, otwartość i dowcip – miała pełne ironii poczucie humoru. Była osobą nieco zarozumiałą i czasem przesadnie krytyczną, a jednocześnie niezwykle bystrą. Choć rodzice poświęcali Sea Org mnóstwo czasu, czego wymagała przynależność do tej organizacji, byli zadowoleni z członkostwa aż do późnych lat siedemdziesiątych, kiedy to zaczęli odczuwać rosnącą frustrację z powodu sposobu zarządzania Flag Land Base. W 1979 roku, po pięciu latach członkostwa w Sea Org, oboje wystąpili z organizacji. Choć było to naruszenie kontraktów podpisanych na miliard lat, w owym czasie taki akt nie był żadną katastrofą. Pozwolono im nadal być wyznawcami scjentologii, lojalnymi wobec Kościoła, nie musieli jednak poświęcać całego swego czasu pracy Sea Org. Przez następne lata ich życie toczyło się zwykłym torem. Przez krótki czas mieszkali

w Filadelfii z rodzicami mojego taty, po czym przeprowadzili się do New Hampshire, gdzie wiedli typowe życie ludzi z klasy średniej – dwoje pracujących rodziców, z pewną pracą, z dwojgiem dzieci pod swoim dachem (po opuszczeniu Sea Org zachowali pełne prawo do opieki nad Justinem), zatrudniających nianię i zamierzających wybudować dom. Znaczna część naszej dalszej rodziny, w tym siostry taty, Lori i Denise, oraz babcia ze strony ojca, również mieszkała w New Hampshire, więc byliśmy na dobrej drodze do tego, by osiąść tam na stałe w otoczeniu rodziny. Mogłoby się wydawać, że moi rodzice byli jak najdalsi od myśli o ponownym wstąpieniu w szeregi najbardziej zagorzałych wyznawców scjentologii. Tymczasem to właśnie uczynili: pod wpływem nagłego impulsu wrócili do Sea Org, nadając drastycznie odmienny bieg naszemu dotychczasowemu życiu. Rodzice od samego początku wiedzieli coś, czego ja nie wiedziałam – członkostwo w Sea Org wiąże się ze spędzaniem mnóstwa czasu poza domem. Nie zaważyło to jednak na ich decyzji. Kościół stanowił dla nich priorytet, a decyzja zapadła. Później mama i tata powiedzieli mi, że podjęli tę decyzję spontanicznie, niewiele się namyślając, i że z perspektywy czasu uważają to za swoją życiową pomyłkę. Choć nie potrafię stwierdzić, czy w ogóle rozważali jej wpływ na mnie, zapewne stanowiłam tylko kolejną ofiarę, którą byli gotowi złożyć Kościołowi. Raz już się wycofali, więc być może doszli do wniosku, że będą mogli zrezygnować ponownie, gdyby coś poszło nie po ich myśli. Choć z drugiej strony naprawdę mogli być przekonani, że wychowywanie dzieci w duchu scjentologii będzie czymś wspaniałym – chłonęłam przecież nauki scjentologów od wczesnego dzieciństwa. Najprawdopodobniej rodzice odczuwali jakiś niepokój, mieli poczucie, że czegoś im brak. Woleli wypełniać w świecie ważną misję i służyć jakiemuś wyższemu celowi, aniżeli mieszkać w New Hampshire, pracując od dziewiątej do siedemnastej i wychowując dzieci. Misja Kościoła stanowiła dla nich silną motywację; chcieli uczestniczyć w czymś, co

wykracza ponad nich samych. Jedno jest dla mnie jasne: wraz z tą decyzją nasze życie przestało być normalne. Wcześniej istniała szansa, by życie każdego z nas i całej naszej rodziny wyglądało zupełnie inaczej: moi rodzice przez jakiś czas brali pod uwagę taką ewentualność, ale potem ją odrzucili. Rozdział drugi LRH opuszcza ciało Zamieszkanie w Kalifornii miało być swego rodzaju ponownym zacieśnieniem więzów w obrębie rodziny Miscavige’ów, jako że w Kalifornii mieszkał już ojciec mojego taty, dziadek Ron, oraz brat taty, stryj Dave. Rok wcześniej dziadek również dał się zwerbować członkom Sea Org: postanowił opuścić Filadelfię i dołączył do organizacji. Tymczasem stryj Dave, który od lat był wschodzącą gwiazdą Kościoła, szybko stał się jedną z najpotężniejszych postaci w całej scjentologii. Wtedy jeszcze żadne z nas nie wiedziało, że nie minie wiele czasu, a stryj stanie się przywódcą scjentologów. 11 grudnia 1985 roku, odbywszy długą podróż samochodem, przybyliśmy do naszego nowego domu, Pacific Area Command (PAC) Base w Los Angeles. Pierwszy kościół scjentologiczny założono w tym mieście w roku 1954 i to właśnie w Los Angeles nadal istniała największa na świecie społeczność scjentologów. PAC Base składała się z wielu budynków oddalonych od siebie o co najwyżej kilkadziesiąt metrów. Większość z nich wybudowano przy Fountain Avenue, Franklin Avenue i Hollywood Boulevard. Blue Building na Fountain Avenue 4833 stanowił centrum PAC Base. Pełniący kiedyś funkcję szpitala (Cedars of Lebanon Hospital) budynek był teraz najbardziej rozpoznawalnym gmachem Kościoła w całym mieście. Na jego dachu widniał ośmioramienny krzyż, religijny symbol Kościoła, oraz ogromny napis „Scjentologia”. Po zapadnięciu zmroku zarówno napis, jak i krzyż były podświetlane i doskonale widoczne z odległości kilku przecznic. W siedmiopiętrowym budynku znajdowały się biura administracji Kościoła, pomieszczenia

mieszkalne części pracowników, kambuz oraz mesa. Stryj Dave i jego żona, a moja ciotka Shelly mieli mieszkanie w Blue Building, choć ich właściwa rezydencja była usytuowana w odległości dwóch i pół godziny jazdy samochodem z Los Angeles, w międzynarodowej siedzibie Kościoła w Hemet w Kalifornii. Pierwsze mieszkanie mieliśmy w Fountain Building przy Fountain Avenue, przecznicę od Sunset Boulevard. Była to raczej nieciekawa dzielnica Hollywood, znana z przestępczości i działalności gangów. Mieszkanie składało się z dwóch obskurnych, ciemnych pokoi, z których każdy liczył niewiele ponad dwadzieścia metrów kwadratowych, oraz jednej łazienki. W powietrzu unosił się zapach pleśni. Aby jakoś uprzyjemnić to miejsce, na pokrywającym podłogę tanim linoleum rodzice położyli dywany. Wybrali się też do pobliskiego taniego sklepu, gdzie kupili piętrowe łóżko dla mnie i dla Justina oraz inne meble. Nasze łóżko umieścili w jednym pokoju, a swoje, małżeńskie, w drugim. Ja nadal wolałam spać z rodzicami w ich łóżku. Owe godziny wspólnego snu to był niemal jedyny czas, jaki mogłam z nimi spędzić. Zasadniczo od członka Sea Org wymagano, by pełnił swoje obowiązki co najmniej czternaście godzin dziennie, mniej więcej od dziewiątej rano do dwudziestej trzeciej, przez siedem dni w tygodniu, z godzinną wieczorną „przerwą dla rodziny” – kiedy to rodzice mogli zobaczyć się z dziećmi, nim ponownie udali się do pracy. Od czasu do czasu dostawali dzień wolny albo przepustki – jednak te ostatnie nie były niczym pewnym. Można było dostać najwyżej jeden dzień raz na dwa tygodnie. Była to nagroda za dobrą pracę. Choć całe dnie rodziców wypełniała mozolna praca, oni sami bynajmniej nie narzekali. Biuro mojego ojca mieściło się po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko naszego mieszkania, co było bardzo wygodne. Ojciec został zatrudniony na kierowniczym stanowisku w oddziale, w którym zajmowano się komputeryzowaniem scjentologii. Oddział ów nosił nazwę INCOMM. W scjentologii niemal każda jednostka administracyjna, budynek, biuro,

wydział czy baza, miała swój akronim – również stanowiska pracy/funkcje oraz kursy, w których uczestniczyliśmy. Sam L. Ron Hubbard występował pod inicjałami LRH. Moja mama kierowała Ship Project, ogromnym przedsięwzięciem obejmującym zakup nowego statku, mającego służyć jako pływająca baza. Miał się nazywać Freewinds i funkcjonować na wzór pierwotnego statku flagowego Apollo z początków Sea Org. Moi rodzice pracowali cały dzień do późna w nocy, dlatego mną i Justinem opiekowali się inni ludzie. Kiedy przyjechaliśmy do L.A., dni spędzałam w przedszkolu w Fountain Building, póki rodzice nie przyszli mnie zabrać na kolację, którą podawano w mesie. Potem mama, tata, Justin i ja wracaliśmy do mieszkania – to był czas dla rodziny. Kiedy mama i tata wracali do pracy, ponownie zostawiali mnie w przedszkolu. Było tam mnóstwo łóżeczek i kołysek, w których dzieci mogły spać do czasu, gdy ktoś je odbierze zwykle o dwudziestej trzeciej lub jeszcze później. W ciągu dnia, kiedy przebywałam w przedszkolu, Justin chodził do Apollo Training Academy (ATA), kolejnego budynku przy Fountain Avenue. ATA przeznaczona była dla starszych dzieci członków Sea Org. Traktowano je jak kadetów, czyli członków Sea Org, którzy są w trakcie szkolenia. Nie wiem, co tam robili całymi dniami, ale Justin tak tego nie znosił, że błagał rodziców, by pozwolili mu wrócić do New Hampshire, gdzie miał przyjaciół. Wkrótce ja i Justin oswoiliśmy się z nową rzeczywistością. Byłam za mała, by wiedzieć, że widywanie rodziców tylko raz dziennie jest czymś niezwykłym. Nie wiedziałam, jak powinni zachowywać się rodzice, wiedziałam tylko, że moi rzadko są obecni w moim życiu. Przebywaliśmy w Los Angeles zaledwie od sześciu tygodni, gdy 24 stycznia 1986 roku w wieku siedemdziesięciu dwóch lat zmarł L. Ron Hubbard. Ostatnie sześć lat życia spędził w izolacji na oddalonym od cywilizacji pustynnym terenie w Kalifornii pod opieką pewnego małżeństwa, Pata i Anne Broekerów, którzy byli jego najbardziej zaufanymi ludźmi.

Od lat nie pojawił się w bazie ani nie pokazywał się publicznie, ale wszyscy mówili, że aktywnie pracuje nad nowymi, przełomowymi badaniami, więc jego odosobnienie było czymś zrozumiałym. Scjentolodzy zawsze szanowali LRH jako badacza i filozofa, którego historie o odkryciach ważnych dla Kościoła były pełne barwnych opowieści zaczerpniętych z podróży i doświadczeń życiowych. W chwili śmierci był dla wszystkich niemal bogiem charyzmatyczną jednostką, która odkryła drogę do zbawienia wszystkich scjentologów. Wszyscy postrzegali go jak osobistego przyjaciela, niezależnie od tego, czy zetknęli się z nim osobiście, czy nie. Według nas dostrzegał on dobro w całej ludzkości. L. Ron Hubbard przez piętnaście lat był płodnym pisarzem science fiction, zanim w 1950 roku opublikował swoją pierwszą poważną pracę: Dianetyka. Współczesna nauka o zdrowiu umysłowym. Dianetyka to program samopomocowy; stojąca za nim filozofia głosi, że ludzie muszą elimonować chwile cierpienia, które stanowią przeszkody w ich indywidualnym rozwoju. To właśnie owe chwile sprawiają, że nie idziemy naprzód, wpływają też niekorzystnie na nasze zdrowie i obniżają jakość naszego życia. Jednakże dzięki temu, że je nazwiemy i pokonamy, jesteśmy w stanie przezwyciężyć właściwie wszystko, co sprawia nam ból. Dianetyka została sprzedana w milionach egzemplarzy wkrótce po opublikowaniu. Hubbard zyskał czytelników, którzy natychmiast stali się zagorzałymi fanami programu; twierdzili oni, że w tym nowym poradniku dotyczącym zdrowia psychicznego znaleźli niezwykłe sposoby na uleczenie i ulepszenie swojego życia. Oczywiście byli również ludzie odnoszący się do Dianetyki sceptycznie oraz kategoryczni krytycy, którzy kwestionowali naukę stworzoną przez LRH. Ten jednak odpierał oskarżenia przeciwników, mówiąc, że czują się zagrożeni przez nową perspektywę. Pomimo głosów krytycznych dzieło stało się taką sensacją, że LRH otworzył w całych

Stanach Zjednoczonych ośrodki zajmujące się dianetyką, aby jej adepci mogli odbywać indywidualne treningi z mającymi stosowne kwalifikacje osobami, które LRH nazywał audytorami. Na sesjach z audytorem uczeń, czyli preclear, był naprowadzany na chwile cierpienia, jakich zaznał w życiu. Mogły to być jakiekolwiek chwile bólu fizycznego lub emocjonalnego, od urodzenia dziecka aż po wypadek samochodowy; mogła to być każda bolesna chwila; mogły to być obrazy, zapachy, emocje czy zasłyszane słowa związane z chwilami cierpienia. L. Ron Hubbard wierzył, że wydarzenia przysparzające owego cierpienia tworzą łańcuchy, których ogniwa dzięki pomocy audytorów mogą kolejno znikać. Celem dianetyki jest wskazywać każde przykre wydarzenie, aż w końcu umysł zostanie oczyszczony z całego łańcucha. Dianetyka to ciągły proces szukania takich łańcuchów – a może ich być tysiące – i śledzenia ich wszystkich do najwcześniejszego incydentu. Tylko w ten sposób mogą one zniknąć, sprawiając, że preclear staje się bliższy stanowi oczyszczenia (clear). Jeśli osiągniesz stan oczyszczenia, będący celem dianetyki, nie zapadasz już na choroby psychosomatyczne, neurozy ani psychozy. Doświadczasz także znacznego wzrostu IQ i doskonale pamiętasz przeszłość. Jesteś uwolniony od tego, co LRH nazywał umysłem reaktywnym. Do 1952 roku L. Ron Hubbard odszedł od myślenia o dianetyce wyłącznie jako o zestawie reguł umożliwiających udzielenie sobie pomocy. W swoich badaniach odkrył, że adepci jego metody ujawniają łańcuchy bolesnych wydarzeń poprzedzające ich obecne życie. W rzeczywistości człowiek może wracać pamięcią w przeszłość, przeskakując wiele wcieleń, co wskazywałoby na ich istnienie i co rzecz jasna otwierało bramy sfery ducha. To z kolei doprowadziło LRH do kolejnego odkrycia: człowiek istnieje w trzech sferach: cielesnej, umysłowej i duchowej. Duchową nazwał thetanem. Thetan jest nieśmiertelny i stanowi najważniejszą część spośród wszystkich trzech sfer. Bez niego nie byłoby ani ciała, ani umysłu. Thetan nie jest istotą – jest raczej twórcą istot i ożywicielem ciała. Umysł stanowi

komputer, ciało to naczynie dla thetana, zaś sam thetan jest siłą życiową. W ten sposób zrodziła się scjentologia. Thetan szybko stał się istotną składową scjentologii. Proponując swym wyznawcom czynnik duchowy, LRH wykonał pierwszy krok, by uczynić ze scjentologii religię – owa przynależność scjentologii do sfery religii wiąże się z wieloma korzyściami. Oto bowiem opinie, wedle których dianetyka to pseudonauka, co zarzucano dziełu Hubbarda, straciły na znaczeniu. Jeśli dianetyka jest częścią praktyki religijnej, nie musi być naukowo udowodniona. Istniały również motywy finansowe oraz związane z tym ulgi podatkowe, czyniące pomysł formuły religijnej jeszcze bardziej atrakcyjnym. Być może jednak najważniejszym motywem było to, że w przeciwieństwie do dianetyki, w obliczu której ludzie po prostu mogli osiągnąć stan oczyszczenia, ulepszyć samych siebie i nigdy już nie wrócić na kolejną sesję audytowania – scjentologia zawierająca nieśmiertelny pierwiastek duchowy oraz motyw wędrówki do poprzednich wcieleń została obmyślona w taki sposób, by ludzie nieustannie do niej wracali. LRH wymyślił program określający porządek, wedle którego należy nauczać scjentologii. Ten szczegółowy program został nazwany mostem ku całkowitej wolności i podzielony na dwie części: audytowanie, czyli swego rodzaju terapię sam na sam z audytorem, oraz trening – program, za pomocą którego można się nauczyć, jak audytować innych. Kierując się tą mapą dla scjentologów w ich podróży do duchowej wolności, wszyscy muszą zacząć od poziomu podstawowego, a następnie pokonywać kolejne szczeble. Możesz przejść przez most w jedną stronę lub w obie. Scjentologom proponowano również mnóstwo kursów, których celem nie było pokonywanie kolejnych etapów na moście ku całkowitej wolności. Ale jeśli chodzi o samo wznoszenie się, człowiek musiał osiągnąć konkretny poziom samoświadomości, zanim mógł przejść do kolejnego etapu, a w końcu przekroczyć most ku całkowitej wolności.

Poziomy na moście prowadzące do stanu oczyszczenia opierały się na badaniach LRH związanych z dianetyką. Jednakże odkrywszy istnienie thetana, Hubbard musiał wznieść poziomy duchowe powyżej poziomu oczyszczenia. W ten sposób powstały najwyższe poziomy na moście, zwane poziomami thetana operacyjnego lub poziomami OT. Istnieje osiem takich poziomów, a ostatni to OT VIII, o kuszącej nazwie „Ukryta prawda”. LRH ostrzegał, że nikt nie może pominąć żadnego z poziomów, aby dosięgnąć owej ostatniej tajemnicy, i twierdził, że odpowiednie przygotowanie jest rzeczą najważniejszą. Osiąganie poziomów w porządku innym niż chronologiczny – mówił – może skutkować poważnymi obrażeniami, a nawet śmiercią. Z tego powodu ludziom, którzy już osiągnęli tę wiedzę, zabrania się dzielenia się nią z tymi, którzy mieszczą się niżej w hierarchii mostu. Ponadto cykl kursów OT mogli prowadzić jedynie specjalnie przeszkoleni członkowie Sea Org. W licznych bazach tej organizacji rozsianych po całym świecie prowadzi się kursy OT do V poziomu zaawansowania. We Flag Base w Clearwater na Florydzie prowadzone są kursy z poziomów VI i VII. Natomiast Freewinds, statek, który do służby na morzu przygotowywała moja matka, miał być jedynym miejscem, gdzie przeprowadza się kurs OT VIII – na najwyższym poziomie wtajemniczenia. Choć LRH spędził ostatnie lata na dobrowolnym wygnaniu, ze swej siedziby Broekerów ogłosił, że ciężko pracuje nad nigdy dotąd nieodkrytymi poziomami wykraczającymi poza OT VIII. Nazajutrz po śmierci LRH wujek Dave i Pat Broeker wygłosili przemówienia do pokaźnego tłumu scjentologów, którzy zgromadzili się w Hollywood Palladium – liczącej ponad trzy tysiące siedemset metrów kwadratowych sali koncertowej w stylu art déco, mieszczącej się przy Sunset Boulevard. Stryj Dave oznajmił wszem i wobec, że LRH „przeszedł na kolejny poziom badań”. Rozległo się kilka okrzyków niedowierzania, od czasu do czasu wyciszanego aplauzu, ale większość słuchaczy zachowała ciszę. Dave następnie

wyjaśniał, że L. Ron Hubbard postanowił „porzucić” swą cielesną powłokę, gdyż „przestała być użyteczna i stała się przeszkodą w pracy, która go teraz czeka, a w której nie może podlegać żadnym ograniczeniom”. „Istota, którą znaliśmy jako L. Ron Hubbard, nadal istnieje” – oznajmił stryj wyznawcom Kościoła, pomagając im otrząsnąć się z szoku. Fakt, iż LRH sam zaaranżował swą podróż oraz że nie widywano go od lat, sprawił, że jego odejście stało się dla ludzi do zniesienia. Ponieważ owego dnia byli na scenie zarówno mój stryj, jak i Pat Broeker, nie od razu stało się jasne, kto będzie następcą LRH. Ponoć rozegrała się między nimi walka o przywództwo nad Kościołem. Krążyły na ten temat sprzeczne pogłoski, pojawiły się też oskarżenia, że mój stryj posłużył się wątpliwymi metodami, by wyeliminować konkurenta. Tak czy owak, ostatecznie mój stryj zwyciężył, stając się przywódcą Kościoła, a jego oficjalny tytuł brzmiał: przewodniczący Religious Technology Center (RTC). Od tej chwili wszyscy członkowie Kościoła mówili o nim COB, choć dla mnie wciąż był to po prostu stryj Dave. Mój ojciec Ronnie Miscavige junior był o trzy lata starszy od stryja Dave’a. Był najstarszym dzieckiem w rodzinie, po nim urodził się Dave wraz ze swoją siostrą bliźniaczką Denise, na końcu przyszła na świat Lori, najmłodsza w rodzinie. Gdy byli dziećmi, mój tata i Dave mieli wspólny pokój i dobrze się ze sobą dogadywali, i nawet wspólnie dokuczali siostrom. Tata był bardzo wysportowany i choć grał w szkole w futbol, jego prawdziwą pasję stanowiła gimnastyka. Zdobył nawet lokatę w Junior Olimpics w rozgrywkach lokalnych. Dave również lubił uprawiać sport, ale z powodu astmy był czasem odsuwany od rywalizacji sportowej i zajmował się inną aktywnością fizyczną. Denise była miłą osobą, niezależnym duchem, uwielbiała tańczyć, ale często popadała w konflikt z moimi dziadkami, bo nie akceptowali niektórych chłopców, z którymi się spotykała. Mała Lori uwielbiała tańczyć ze

starszą siostrą. Ich ojcem a moim dziadkiem był Ron Miscavige senior. Urodził się i wychował w Mount Carmel, małym miasteczku usytuowanym w pobliżu kopalni węgla w południowozachodniej Pensylwanii, odbierając polskie katolickie wychowanie. Pracował jako handlowiec – sprzedawał różne rzeczy, od przyborów kuchennych począwszy, na ubezpieczeniach skończywszy. Nie był zbyt wysoki, ale mówił głośno, był szorstki w obyciu, towarzyski i budził pewien respekt. Kiedy miał zaledwie osiemnaście lat, zaciągnął się do marynarki, a w 1957, rok po zwolnieniu ze służby, ożenił się z moją babcią, Lorettą Gidaro, piękną młodą kobietą o gęstych brązowych włosach, oliwkowej cerze i błękitnych oczach. Babcia Loretta była wnuczką górnika zatrudnionego w kopalni węgla, który miał niemieckowłoskie korzenie. Była osobą z dużym poczuciem humoru, miłą i zawsze kierującą się dobrem swojej rodziny. Małżonkowie osiedli w Cherry Hill w stanie New Jersey, niedaleko Filadelfii, gdzie babcia pracowała jako pielęgniarka, po czym brała urlop, kiedy rodziły się dzieci: tata w 1957 roku, David i Denise w 1960 roku, a Lori w 1962 roku. Jako handlowiec dziadek był osobą bardzo towarzyską. Często zapraszał do domu różnych ludzi na kolacje w gronie rodziny i w trakcie posiłku zabawiał wszystkich anegdotami. Pierwszy raz usłyszał o Kościele scjentologicznym od swojego kolegi po fachu. Scjentologia przyciągnęła go nie dlatego, że chciał osiągnąć przez nią osobisty cel, ale dlatego, że zawsze szukał odpowiedzi na pytania związane z duchowością i ludzkim umysłem. W owym czasie miał trzydzieści cztery lata i od zawsze interesował się filozofią. Gdy był jeszcze dzieckiem, przeczytał Proroka Kahlila Gibrana i zafascynowało go zagadnienie dotyczące życia i duchowości człowieka, które poruszano w tej książce. Wcześnie zaczął się interesować antropologią społeczną. Zastanawiał się, jak to się stało, że ludzie osiągnęli swoje stadium rozwoju i dlaczego postępują w taki, a nie inny sposób. To zainteresowanie korzeniami człowieka sprawiło, że ów handlowiec wybrał się do

miejscowej misji scjentologów w Cherry Hill i kupił jedną z książek L. Rona Hubbarda. Jak mawiał później dziadek, po owej wycieczce do misji nikt do niczego nie musiał go przekonywać – od razu został pozyskany. Nabył jeszcze kilka książek, po czym wrócił do misji i zapisał się na sesje audytowania. Powiedział, że korzyści, jakie w ciągu kilku miesięcy odniósł dzięki scjentologii, sprawiły, że stał się czołowym sprzedawcą w firmie. Utrzymywał też, że został nawet wymieniony w „Newsweeku” z racji osiągniętego sukcesu. Jego szef był pod takim wrażeniem, że wysłał całą firmę, składającą się z około dwudziestu pracowników, do owej misji w Cherry Hill, bo jeśli tym właśnie zajmował się Ron, również i oni mogli na tym skorzystać. Ze swej strony babcia Loretta nie miała nic przeciwko temu, że dziadek zainteresował się scjentologią, a nawet jej się to spodobało i również zaczęła uczęszczać na spotkania w misji. Kiedy mój ojciec miał dwanaście lat, dziadek zaczął zabierać całą czwórkę dzieci na sesje audytowania. W dodatku dziadek usłyszał, że scjentologia uzyskała imponujące wyniki w leczeniu takich chorób jak astma, uznał więc, że również cierpiącemu na nią stryjowi Dave’owi bardzo może się przydać sesja. Według słów dziadka stan zdrowia Dave’a znacząco się potem poprawił, co jeszcze bardziej przekonało go, że scjentologia daje odpowiedzi, których poszukuje. Dziadkowi pomogła odnieść sukces w pracy, sprawiła, że był bardziej pewien słuszności podejmowanych decyzji, teraz zaś okazywało się, że dzięki scjentologii poprawia się również stan zdrowia jego syna. Dziadkowi podobało się też to, że scjentologia stanowiła raczej program samopomocy aniżeli religię. Podobało mu się, że zamiast omawiać kwestie związane z niebem, piekłem i grzechem, doktryna niosła obietnicę przełomu w relacjach z ludźmi, małżeństwie, karierze, międzyludzkiej komunikacji, a także lepsze fizyczne i emocjonalne samopoczucie. Cenił również to, że ze scjentologią wiązał się także pewien aspekt utopijny. Scjentolodzy uważali, że człowiek jest ze swej istoty dobry i że to od niego zależy jego duchowe zbawienie, choć to

jest ono uzależnione od współpracy z resztą świata. L. Ron Hubbard wierzył, że możliwe jest oczyszczenie świata z cierpienia, zakończenie wojen i pogłębianie światowej harmonii. Założenie było idealistyczne, ale też w jakiś sposób racjonalne – owo połączenie wydało się dziadkowi bardzo atrakcyjne. Fakt, że scjentologia nie przypominała żadnej innej religii ani żadnego przekonania, które by dotąd znał, zupełnie mu nie przeszkadzał. Dwa lata po odkryciu Kościoła dziadek postawił wszystko na jedną kartę. Zdecydował się sprzedać swoje trzy samochody i wykorzystać uzyskane pieniądze do przeprowadzki wraz z całą rodziną do Saint Hill Manor w Sussex w Anglii, gdzie od ponad dekady znajdowała się główna siedziba Kościoła. W 1959 roku L. Ron Hubbard i jego rodzina przeprowadzili się do Sussex, gdzie od maharadży Dżajpuru zakupili liczącą dwadzieścia hektarów posiadłość z niewielkim pałacem. Siedziba ta została główną kwaterą Kościoła scjentologicznego. Saint Hill wkrótce stało się miejscem zgromadzeń scjentologów z całego świata. LRH często tam bywał, kontynuując i omawiając badania, co dawało ludziom poczucie, że są świadkami odkrywania czegoś nowego i ważnego. Mimo że dziadkowi Ronowi bardzo zależało, by znaleźć się blisko centralnego ośrodka świata scjentologów w Saint Hill, mój wówczas czternastoletni ojciec był sceptyczny wobec tego pomysłu. Było rzeczą zrozumiałą, że jako uczeń liceum nie podchodził zbyt entuzjastycznie do pomysłu porzucenia Pensylwanii dla Anglii, z czym wiązała się konieczność rozstania z przyjaciółmi. A co jeszcze istotniejsze, musiałby także zrezygnować z zajęć gimnastycznych i pogodzić się z porzuceniem marzenia o udziale w olimpiadzie. Jednak mój dziadek czynił to, co uważał za najlepsze dla rodziny, i ojciec, choć z oporami, podporządkował się mu. Tych kilka lat spędzonych w Anglii sprawiło, że mój ojciec dał się całkowicie pochłonąć scjentologii. Kiedy zaczęli otaczać go niemal wyłącznie jej wyznawcy, coraz

bardziej angażował się w sprawę, aż w końcu przejął się nią do tego stopnia, że w wieku siedemnastu lat przystąpił do Sea Org i przeprowadził się do Flag Land Base w Clearwater. Stryj Dave dołączył do niego w 1976 roku, po tym jak w swoje szesnaste urodziny rzucił liceum, by w pełni oddać się tej religii. W Clearwater stryj Dave stał się bliskim współpracownikiem L. Rona Hubbarda, który wynagradzał jego wysiłek, powierzając mu wysokie stanowiska. W końcu Dave osiedlił się w międzynarodowej siedzibie Kościoła w Hemet w Kalifornii, gdzie szybko wspinał się po kolejnych szczeblach kariery, a gdy L. Ron Hubbard udał się na dobrowolne wygnanie, wpływy stryja Dave’a w Kościele bardzo wzrosły. Teraz zaś, w obliczu śmierci L. Rona Hubbarda, stryj był kimś więcej niż tylko wizytówką Kościoła – stał się przywódcą wszystkich scjentologów. Rozdział trzeci Jeszcze większe bogactwo Jakieś półtora roku po tym jak mój stryj objął przywództwo nad Kościołem, budynek Fountain Building, w którym mieszkaliśmy, został poważnie uszkodzony w czasie trzęsienia ziemi i przeznaczono go do rozbiórki. Moja rodzina wprowadziła się do pobliskiego Edgemont Building przy Edgemont Street, gdzie mieszkania miały o wiele wyższy standard. W każdym z nich były dwie sypialnie, mała jadalnia, kuchnia i mały salon. Choć mieszkania były większe, każde zajmowały dwie rodziny lub dwa małżeństwa, więc było tłoczno. Zamieszkaliśmy razem z Mikiem i Cathy Rinderami, starymi przyjaciółmi moich rodziców, którzy też byli oddanymi członkami Sea Org. Mama i tata zajmowali jedną sypialnię, a Cathy i Mike – drugą. Justin i ja spaliśmy na piętrowych łóżkach i kanapach w salonie wraz z córką Mike’a i Cathy, Taryn, oraz ich synem, Benjaminem Jamesem, w skrócie B.J.em. Taryn miała około dziesięciu lat i była trochę młodsza od Justina. B.J. był o kilka miesięcy starszy ode mnie – oboje mieliśmy już skończone dwa lata. Moja mama poznała Cathy, gdy były jeszcze nastolatkami i przebywały razem na

Apollo, gdzie się zaprzyjaźniły. Choć było rzeczą dość dziwną tak nagle zamieszkać pod jednym dachem z inną rodziną, bardzo polubiłam poczucie humoru Cathy i zabawne rysunki jej autorstwa, na których wszyscy przypominali świnie. Mike był trochę inny. Był Australijczykiem, człowiekiem bardzo spokojnym i podobnie jak moi rodzice rzadko zjawiał się w mieszkaniu. Nie narzekaliśmy, że mieszkanie jest zatłoczone. Fajnie było mieć tylu ludzi w pobliżu, zwłaszcza tak wiele dzieci. Ponieważ trzęsienie ziemi zniszczyło Fountain Building, B.J. i ja musieliśmy chodzić do dużego przedszkola dla dzieci członków Sea Org usytuowanego na Bronson Avenue, przy budynku, który obecnie nazywa się Celebrity Centre. Było to tak daleko od nas, że wraz z osiemdziesięciorgiem, może setką dzieci, od niemowląt po sześciolatki, musieliśmy dojeżdżać na miejsce autobusem wysyłanym przez Kościół. Byliśmy podzieleni na różne grupy, nie tyle ze względu na wiek, ile ze względu na status naszych rodziców w Kościele. Zazwyczaj po południu wracałam do domu autobusem razem z Justinem albo Taryn, która również chodziła do ATA. Autobus zatrzymywał się przed akademią, żeby zabrać uczniów, którzy kończyli zajęcia. W niektóre dni brat odbierał mnie z autobusu, który zatrzymywał się przed ATA, i razem szliśmy do mieszkania, po drodze kupując słodycze w George’s General Store po drugiej stronie ulicy. Choć Justin był jeszcze trochę za młody jak na mojego opiekuna, Edgemont Building był to budynek scjentologów i może moich rodziców uspokajała świadomość, że inni scjentolodzy przebywają w pobliżu i że ich własne biura znajdują się nieopodal. Ponadto w owym budynku była niania, która krążyła po mieszkaniach, sprawdzając, jak się mają dzieci, i która była pod ręką w sytuacjach awaryjnych. W ciągu tych kilku miesięcy B.J. i ja bardzo się zaprzyjaźniliśmy, mimo że on miał bzika na punkcie urządzeń podsłuchowych i robotów, podczas gdy ja pasjonowałam się

lalkami Barbie i małymi zwierzątkami. B.J. nie był szczególnie rozmowny, ale byłam nim zafascynowana. Wciąż uczył mnie nowych rzeczy związanych z podsłuchami albo pokazywał mi magiczne sztuczki. Właściwie wszystko robiliśmy razem i już wkrótce również B.J. i Taryn stali się dla mnie jak rodzina. Wkrótce po tym, jak wszyscy wprowadziliśmy się do nowego mieszkania, mama zaczęła zjawiać się w nim coraz rzadziej. Ponieważ zajmowała się Freewinds, często bywała w Curaçao, w brytyjskiej części Indii Zachodnich, gdzie wodował statek. Dzieliła swój czas między Curaçao a międzynarodową siedzibę Kościoła w Hemet. Odwiedzała nas, kiedy tylko mogła, przywożąc mi prezenty z podróży. Choć niezmiernie mi się podobały, zwłaszcza szkatułka na biżuterię z pozytywką i maleńką obracającą się wokół własnej osi baletnicą, nie sprawiły, że jej nieobecność stała się łatwiejsza do zniesienia. Tęsknota za nią doskwierała mi najbardziej w czasie przerw dla rodziny. Zwykle tylko tata i Cathy przychodzili do mieszkania, by spędzić z nami godzinę. Tata kąpał mnie, czytał mi bajki i bawił się ze mną. Tak wyglądała nasza codzienność przez około roku. Nasza czwórka – Justin, Taryn, B.J. i ja – stworzyła prowizoryczną rodzinę. Choć Justin i Taryn nie byli jeszcze nawet nastolatkami, opiekowali się mną i B.J.em. Razem wychodziliśmy, jedliśmy przekąski i się bawiliśmy. Zazwyczaj oboje opiekowali się nami, póki nasi rodzice nie wrócili do domu na kolację, chyba że któreś z nich miało wolne. Jednak pewnego dnia na początku roku 1988 wszystko to się zmieniło, gdy Cathy wróciła do domu na przerwę dla rodziny. Tego wieczoru widziałam, że rozmawia na osobności z B.J.em, który wyglądał na zasmuconego. Siedziałam na kanapie i mogłam stamtąd usłyszeć, jak Cathy informuje B.J.a, że jest to ostatni dzień, gdy przyznano im przerwę dla rodziny. Od tej pory ona i Mike mieli widywać dzieci tylko raz w tygodniu, w niedzielne poranki, zaś pozostałe dni mieli spędzać w jakimś tajemniczym miejscu, robiąc ważne rzeczy dla Kościoła. Choć zarówno ja, jak i B.J. mieliśmy zaledwie po cztery lata, oboje przywykliśmy do

typowego dla scjentologów wyjaśnienia, jakiego udzielali nam nasi rodzice, tłumacząc, dlaczego muszą tyle pracować. Mówili, że muszą pomagać innym i poświęcać swój czas sprawie scjentologii. Kiwaliśmy głowami na znak, że rozumiemy, udając, że dzięki temu wyjaśnieniu będzie nam ich mniej brakowało. Jednak patrząc w tamtej chwili na twarz B.J.a, wiedziałam, że nie potrafi już dłużej udawać, że nie jest zdruzgotany. Nie mówił zbyt wiele i kiedy matka ostrożnie wszystko mu tłumaczyła, słuchał tylko i patrzył w podłogę. Próbowałam go później pocieszać, kładąc mu rękę na ramieniu, mówiąc, jak bardzo mu współczuję, i myśląc tylko o jednym: że B.J. ma strasznego pecha, że traci swoją jakże wyczekiwaną godzinę z rodzicami. A wtedy Cathy powiedziała mi, że również moi rodzice nie będą mieli więcej przerw dla rodziny. „Nie wierzę ci” – oświadczyłam buntowniczym tonem, ale kiedy pomyślałam o tym przez chwilę, zdałam sobie sprawę, że od kilku miesięcy coraz rzadziej widywałam rodziców w ciągu tygodnia. Mama często przebywała w podróży, a tata zjawiał się coraz rzadziej wieczorami i w weekendy. Z tego, co powiedziała mi Cathy, wywnioskowałam, że nasze rozstanie stało się oficjalne. Jak się okazało, moi rodzice już zostali przeniesieni, a ja nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy. Kościół wprowadził całą serię nowych zasad, poważnie ograniczając czas, jaki członkowie Sea Org mogli poświęcać rodzinie. Pary pracujące w organizacji nie mogły na przykład zostać rodzicami. Jeśli kobieta będąca członkinią Sea Org zaszła w ciążę, para musiała opuścić organizację, udając się do jakiejś misji poza Sea Org, co stanowiło formę degradacji. W nowej placówce nadal mieli pracować na rzecz Kościoła scjentologicznego, ale nie mogli wrócić do Sea Org, póki dziecko nie skończyło sześciu lat, a nawet wtedy musieli ponownie starać się o przyjęcie do organizacji. Również dla tych spośród członków Sea Org, którzy mieli dzieci, wprowadzono zmiany. Plusem ich sytuacji było to, że dzieci owych ludzi miały być umieszczone w ośrodkach z ulepszonym systemem opieki i szkolnictwa, zaś

minusem fakt, że wieczorną przerwę dla rodziny w gruncie rzeczy zlikwidowano, a dzieci powyżej szóstego roku życia miały odtąd podlegać wspólnemu wychowaniu w ośrodkach znajdujących się w pobliżu baz Sea Org. Choć pomysłodawcą owych zmian nie był stryj Dave, nie mógł o nich nie wiedzieć. Nie były to zmiany z rodzaju tych, do których mogło by dojść bez jego zezwolenia. Trudno stwierdzić, dlaczego w ogóle je wprowadzono. Stryj Dave nie miał dzieci, co przypuszczalnie nie było bez znaczenia; zawsze sądziłam, że nieposiadanie przezeń dzieci to jego świadoma decyzja, ponieważ ożenił się z ciocią Shelly, zanim owa reguła zaczęła obowiązywać. Być może, obserwując innych członków Sea Org, stryj widział, ile czasu trzeba poświęcić dzieciom, jak licznych wymagają udogodnień i personelu do opieki nad nimi. Najpewniej jednak stryj nie zdecydował się na dzieci, gdyż odciągają one uwagę rodziców od sprawy Kościoła, powodując, że są oni mniej produktywni i emocjonalnie zaangażowani w coś innego niż Kościół. Nigdy nie wątpiłam w to, że rodzice mnie kochają. Pogodziłam się z tym, że czas, jaki mogą mi poświęcić, jest bardzo ograniczony. Nawet teraz, patrząc z perspektywy czasu na ich poświęcenie dla Kościoła, nie mam wątpliwości, że to właśnie głoszone w nim nauki w decydującym stopniu sprawiły, że moi rodzice zawsze przedkładali swoje obowiązki w Sea Org nad obowiązki rodzinne. Generalnie rzecz ujmując, poświęcili rodzinę na ołtarzu czegoś, co uznawano w Kościele za „większe dobro”. W scjentologii używamy wyrażenia „największe dobro w służbie najliczniejszych dynamik”, co oznacza, że podejmując decyzje, scjentolodzy muszą kierować się podstawową zasadą scjentologii, zwaną dynamiczną zasadą egzystencji, by móc określić, komu lub czemu dana decyzja przyniesie korzyści. Istnieje osiem dynamik o przypuszczalnie podobnej doniosłości: Podmiotowość, jaźń Rodzina, dzieci i seks

Grupa Ludzkość Rośliny i zwierzęta Wszechświat MEST; MEST to materia (matter), energia (energy), przestrzeń (space) i czas (time), wszechświat fizykalny Duch Bóg, czyli najwyższy byt Gdy moi rodzice powtórnie zapisali się do Sea Org, wiedzieli, że ich służba będzie oznaczała skoncentrowanie się na dynamikach: trzeciej, czwartej, szóstej, siódmej i ósmej. Wierzyli, że ich praca będzie służyła każdej z wymienionych sfer. Gdyby wybrali swoją rodzinę, służyliby jedynie pierwszej i drugiej dynamice. A ponieważ Sea Org służyła pięciu dynamikom, zaś ich rodzina tylko dwóm, przyłączenie się do Sea Org było decyzją słuszną. Oznaczała ona największe dobro w służbie największej liczby dynamik. W rzeczywistości system dynamik sprawiał, że rodziny i dzieci często nie były w stanie konkurować ze znacznie szerzej rozumianą misją Kościoła. W większości religii rodziny i dzieci stanowią centralny aspekt związanych z nią dążeń; w scjentologii były one przez doktrynę rugowane. Na podobnej zasadzie nienormowany czas pracy i niskie pensje pracowników Sea Org służyły większemu dobru scjentologii i jeśli tylko służyło się największej możliwej liczbie dynamik, wszystko było jak należy, nawet jeśli odbywało się to kosztem dzieci i rodziny. Mając cztery lata, nie wiedziałam, jak radzić sobie z myślą, że mama i tata już z nami nie mieszkają. Wyprowadzili się do International Management Headquarters, określanego w skrócie jako Int, Int Base lub Gold Base. Wiedziałam o owym miejscu tylko tyle, że mieszkają tam i pracują stryj Dave i ciotka Shelly. Ośrodek mieścił się w Hemet w Kalifornii, dwie i pół godziny jazdy na wschód od Los Angeles. Int Base była do tego stopnia okryta

tajemnicą, że jej dokładna lokalizacja stanowiła wiedzę tajemną; nie znali jej nawet członkowie rodzin jej pracowników. Dopiero po otrzymaniu specjalnego pozwolenia można się było tam dostać. W Kościele mówiło się, że tak wysoki stopień tajności miał chronić Int Base przed wrogami z zewnątrz, mogącymi chcieć zaszkodzić scjentologii. Mówiono, że osoby niepożądane nie mogą znieść tego, że pomagamy innym, więc musimy takie ośrodki otaczać tajemnicą. W rezultacie jednak znajomość ich lokalizacji przydawała znaczenia tym, którzy byli wysoko w hierarchii Kościoła. Poza tym dzięki owej tajemniczości dodatkowej wagi nabierała także sama problematyka scjentologii. Mama i tata powiedzieli mi, że w ciągu tygodnia korzystają z mieszkania w kompleksie apartamentów w pobliżu bazy. W sobotnie wieczory rodzice jechali do L.A., gdzie zostawali tylko do niedzielnego poranka, ponieważ około jedenastej musieli wracać do Hemet. Co tydzień byłam jednakowo przygnębiona, widząc, jak odjeżdżają, choć bardzo się starałam tego nie okazywać. Justin nigdy nie płakał, więc próbowałam go naśladować. Moja matka wykorzystała swoje kierownicze stanowisko, by zorganizować dla mnie stałą opiekunkę. Miała na imię Pat i była członkinią Sea Org. Mnóstwo dzieci, których rodzice znaleźli się w Int, zostawało w przedszkolu również na noc, ale ja dzięki temu, że była ze mną Pat, mogłam spać w mieszkaniu. W dzień Pat pracowała w Manor Hotel przy Franklin Avenue – była to część kompleksu Celebrity Centre. Ponieważ ani mama, ani tata, ani też Cathy i Mike Rinderowie nie bywali już w mieszkaniu na co dzień, nasze życie trochę się zmieniło. B.J. i ja nadal codziennie jeździliśmy autobusem do przedszkola i z powrotem, ale po południu nie wracaliśmy wprost do mieszkania. Nauczyciele zabierali nas do innego mieszkania, znajdującego się nieopodal naszego i pełniącego funkcję przedszkola po godzinach. Następnie, po powrocie z ATA, mój brat lub Taryn zabierali nas do domu. Krążąca niania nadal pełniła swe obowiązki, więc w

pobliżu zawsze była jakaś dorosła osoba, by nam pomóc w razie potrzeby. Pat przyjeżdżała około dziewiętnastej i spędzała z naszą czwórką całą noc. Tym sposobem stała się nianią nie tylko moją, lecz również B.J.a. Bardzo tęskniłam za mamą i tatą, ale czas spędzony z dala od nich nie zawsze upływał mi w nieprzyjemny sposób. W niektóre dni Taryn zapraszała do nas swoją przyjaciółkę Heather, której rodzice również byli w Int. Uwielbiałam udawać, że jestem księżniczką, więc dziewczynki ubierały mnie w kostiumy czy strojne sukienki, fryzowały mi włosy, dawały mi różdżkę i kładły na głowę koronę – sprawiając, że stawałam się piękna. Justin również lubił zapraszać przyjaciół. Najchętniej Mike’a, syna sekretarki naszego ojca, Rosemary, i Teddy’ego, kolegę, którego matka pracowała z naszą mamą nad Ship Project. Obaj ćwiczyli karate na mnie i na B.J.u. My atakowaliśmy ich poduszkami. Teddy i Justin lubili jeździć na deskorolce i zabierali mnie i B.J.a, żebyśmy mogli popatrzeć. Mojemu ojcu najczęściej udawało się spędzać w Los Angeles sobotnie wieczory. Zwykle robił wszystko, by te weekendowe wizyty były wyjątkowe – przywoził mi drobne upominki albo też spędzaliśmy niedzielne poranki na czymś miłym. Czasem po prostu siedzieliśmy w domu, a kiedy indziej wychodziliśmy gdzieś na śniadanie, spacerowaliśmy po Griffith Park przy Santa Monica Mountains albo szwendaliśmy się po centrum handlowym. Moja mama z powodu specyfiki swojej pracy mogła bywać w L.A. rzadziej niż ojciec. Jednak pewnego sobotniego wieczoru mama zadzwoniła wcześniej i oznajmiła, że ona i tata mają dla mnie niespodziankę. Usiłowałam doczekać, aż przyjadą, ale zasnęłam. Następnego ranka wbiegłam do ich pokoju. „Co to za niespodzianka?” – zawołałam podekscytowana. Mama sięgnęła pod łóżko i wyciągnęła srebrną pręgowaną kotkę niezwykle uroczą, ale śmiertelnie wystraszoną. Nazwałam ją Sarah Kitty. Na początku B.J. i ja baliśmy się jej, ponieważ była trochę dzika, ale w końcu ją oswoiliśmy. Pewnego popołudnia, gdy B.J. i ja byliśmy w mieszkaniu, Sarah Kitty wypadła nagle z

domku dla lalek, by zapoznać się z naszym nowym gościem: chłopcem w wieku Justina, którego widywałam wcześniej w bazie. Ledwo wszedł do salonu, Sarah Kitty skoczyła na niego i zaczęła wspinać się po nim jak po drzewie. Chłopiec krzyczał, po części ze strachu, po części z bólu spowodowanego zadrapaniami, więc B.J. i ja zabraliśmy naszą kotkę. Gdy już stłumiliśmy śmiech, staliśmy, patrząc na chłopca i zastanawiając się, kto to taki. Justin był akurat w domu i przedstawił nas sobie. „To jest Sterling – powiedział do mnie. – Twój brat”. Wiedziałam, że Justin ma przyjaciela o imieniu Sterling, ale nie wiedziałam, że to jego brat bliźniak. On i jego rodzina mieszkali od kilku lat w L.A. i również należeli do Sea Org. Jakiś czas zajęło mi przyzwyczajenie się do myśli, że mam drugiego brata. Choć Sterling i Justin nie byli do siebie podobni, obaj uwielbiali uprawiać sport i dobrze się ze sobą dogadywali. Sterling zaczął mnie nawet czasem odbierać z przedszkola, po czym zostawał w mieszkaniu, póki nie przyszła Pat. Któreś z rodziców albo oboje każdego niedzielnego poranka o jedenastej opuszczali L.A. Lubiliśmy z Justinem stać wtedy przed domem, by pomachać im na pożegnanie. Nigdy nie zapomnę pewnej niedzieli, kiedy rodzice wyjeżdżali z garażu, podczas gdy ja i Justin ścigaliśmy się pod bramą. Nagle noga uwięzła mi między metalowymi prętami, gdy skrzydło bramy zaczęło się odsuwać, by samochód mógł wyjechać na zewnątrz. Justin chciał wyciągnąć moją nogę, ale ja nie zrozumiałam jego intencji, sądząc, że jak zwykle drażni się ze mną. Brama nie miała żadnej czujki, która mogłaby ją unieruchomić w podobnej sytuacji, i moja noga utknęła między skrzydłem bramy a ścianą garażu. Znalazłam się w pułapce. Poczułam niewiarygodny ból i zaczęłam wrzeszczeć wniebogłosy. Tata wyskoczył z samochodu i gołymi rękami odgiął metalowe pręty, żeby uwolnić moją nogę. Zanosiłam się płaczem, gdy zaniósł mnie do windy, a potem do mieszkania. Rodzice zadzwonili do miejscowej lekarki, również scjentolożki, która powiedziała im, żeby

kazali mi się przejść. Ponieważ nie byłam w stanie wykonać polecenia z powodu bólu, lekarka oznajmiła rodzicom, że noga jest najprawdopodobniej złamana i że rano trzeba ją będzie prześwietlić. Mama i tata zostali ze mną, dopóki mogli, ale mieli tyle pilnych telefonów z Int, że po kolacji ruszyli w drogę. Ktoś z zarządu nalegał, żeby wrócili do bazy, choć wiedział, że byłam poważnie ranna. Polecenia trzeba było wykonać, więc moi rodzice ulegli, choć bez entuzjazmu. Konsekwencje niesubordynacji byłyby poważne i uzależnione jedynie od siły gniewu i pozycji rozkazodawcy. Rodzice nie chcieli rozczarowywać przełożonych i ponosić konsekwencji nieposłuszeństwa. Ostatecznie chodziło o większe dobro. Po ich wyjeździe została ze mną Pat, która nazajutrz zabrała mnie do lekarza na prześwietlenie. Okazało się, że noga rzeczywiście jest złamana w kolanie. Wszystkim, co mógł dla mnie zrobić lekarz, było owinięcie jej bandażem elastycznym. Dwa dni później byłam z powrotem w przedszkolu. Noga bolała mnie tak bardzo, że podczas spacerów wzdłuż Franklin Avenue, kulejąc, wlokłam się za pozostałymi dziećmi. Zamiast nakazać grupie iść wolniej, nauczycielka zaczęła się na mnie złościć i popędzać mnie. Najwyraźniej sądziła, że udaję. B.J. bronił mnie, mówiąc, że mam złamaną nogę. „Jeśli nadal będziesz się tak wlokła, to cię tu zostawimy” – zbeształa mnie. Powiedziała mi, że muszę sprawić, by noga „zaczęła działać, jak należy!”. Było to popularne powiedzenie scjentologów, odnoszące się do panującego w obrębie religii przekonania o wyższości umysłu nad materią. Miałam nie dopuścić, by ból zdominował moje myśli. Jednak noga przestała mnie boleć dopiero po kilku miesiącach. Tuż przed moimi piątymi urodzinami Justin oświadczył, że wyjeżdża z L.A. i że będzie mieszkał w miejscu zwanym Ranczo. Nie wiedziałam, czym jest to Ranczo ani gdzie się znajduje, nie chciałam jednak rozstawać się z bratem. Rodziców widywałam już bardzo rzadko. Justin powiedział, że Ranczo jest blisko miejsca, w którym przebywają rodzice, i że

co jakiś czas będzie mnie odwiedzał – tak samo jak oni. Co gorsza, Taryn również wyjeżdżała. Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć, ale zupełnie mi się to nie podobało. Teraz nie miał już nas kto odbierać z przedszkola, więc B.J. i ja musieliśmy tam zostawać po godzinach. Czekaliśmy na Pat, która zwykle przychodziła po nas około dwudziestej – z wyjątkiem czwartków, kiedy musiała pracować do późna w nocy. Nierzadko pojawiała się wtedy po północy. Wszystkie dzieci zostawiane w przedszkolu po godzinach jadły kolację, siedząc na podłodze w kuchni, brały wieczorny prysznic, trochę się bawiły, a następnie szły spać na jednym z łóżek ustawionych pod ścianą w salonie. Tutaj po raz pierwszy dowiedziałam się, na czym polega touch assist (uzdrawianie przez dotyk). Nauczono nas, jak co wieczór przed zaśnięciem stosować tę metodę na drugiej osobie. Łączono nas w pary i kazano jednym palcem dotykać ramienia drugiego dziecka. Metodę tę obmyślił LRH dzięki niej thetany miały zyskać lepszą komunikację z innymi ciałami, by udoskonalić proces uzdrawiania. „Czujesz mój palec?” – pytałam podczas owej terapii swojego towarzysza, który miał odpowiadać: „Tak”. Odpowiadałam: „To dobrze”, i powtarzałam ćwiczenie na drugim ramieniu. Wszyscy je wykonywaliśmy, dotykając palców dłoni i stóp, ramion, nóg i twarzy swych towarzyszy. W ogóle nie rozumiałam, na czym polega idea tej terapii. Wiedziałam tylko, że takie dotykanie pomaga mi zasnąć. Choć wiele dzieci zostawało w przedszkolu na noc, mnie i B.J.a Pat zabierała do domu, po czym kładła nas do naszych własnych łóżek lub do łóżka moich rodziców, w którym spałyśmy razem. Była niezwykle miła i bardzo ją kochałam. W niedziele, gdy moi rodzice wyjechali już do Int, Pat zabierała nas z mieszkania i odwoziła do przedszkola. Co kilka miesięcy Pat albo Rosemary zabierały mnie na międzynarodowe zgromadzenia scjentologów odbywające się zazwyczaj w Shrine Auditorium, ogromnej hali

widowiskowej i centrum wystawowym znajdującym się przy West 32nd Street. Gromadziły się tam setki scjentologów i członków Sea Org; niektórzy przybywali z Int Base, inni z Los Angeles. Zawsze na takie okazje Pat stroiła mnie i układała mi włosy. Siedziałyśmy razem na widowni, słuchając przemów. Nie wiedziałam, o czym mówią ludzie na scenie, ale również mój ojciec często na niej występował. Widząc go na podium, byłam tak bardzo podekscytowana, że krzyczałam: „Tatusiu! Jestem tutaj!”, machając do niego jak szalona. Jeśli przemawiał stryj Dave, byłam równie podniecona. Wołałam wtedy: „Stryjku Dave! To ja! Jenna!”. Gdy potem spotykałam się z nimi w kuluarach, mówili mi, że stojąc na scenie, mrugnęli do mnie albo pokiwali do mnie małym palcem tak, żeby nikt nie widział. Nie miałam pojęcia, jak ważne były te uroczystości, zawsze jednak trwały kilka godzin, pośród owacji na stojąco i głośnych, nieustających wiwatów. Potem był wyśmienity poczęstunek. B.J. i ja mieszkaliśmy sami w Los Angeles już od ponad roku, gdy Pat niespodziewanie oznajmiła, że mamy przenieść się na Ranczo, by dołączyć do Justina i Taryn. Oboje byliśmy zachwyceni, choć nie mieliśmy pojęcia, dlaczego mamy się wyprowadzić z L.A. Okazało się, że ktoś został zastrzelony tuż przed budynkiem Edgemont Building, więc moi rodzice nalegali, bym od zaraz zamieszkała na Ranczu, a B.J. miał mi towarzyszyć. Nazajutrz rano spakowaliśmy nasze rzeczy, czekając na Rosemary, sekretarkę ojca, która miała nas odwieźć. Kiedy przyjechała, B.J. i ja wpakowaliśmy się na tylne siedzenie jej samochodu, spodziewając się, że również Pat będzie nam towarzyszyć. Ale ona wcale nie miała jechać z nami. „Czemu tak stoisz?” – zapytałam. Kiedy oznajmiła, że się z nami nie wybiera, byłam zaszokowana. Oboje z B.J.em zaczęliśmy płakać. Pat towarzyszyła nam przez dwa lata. Rozstanie z nią było dla mnie druzgocące. Choć wiedziałam, że przebywając na Ranczu,

przypuszczalnie będę mogła częściej widywać rodziców, nadal byłam niezwykle przygnębiona. Spędziłam z Pat znacznie więcej czasu niż z własnymi rodzicami. Powiedziałam jej, jak bardzo ją kocham, i obiecałam, że będę ją często odwiedzać. Po ostatnim długim uścisku wsiadłam do samochodu i ruszyliśmy w drogę. Rozdział czwarty Ranczo Droga na Ranczo dłużyła się nam. Na początku B.J. i ja byliśmy podekscytowani i paplaliśmy jedno przez drugie, ale po jakimś czasie zaczęliśmy się nudzić. Na krótko zasnęłam, a obudziłam się, gdy moja głowa zaczęła walić o szybę auta, czego przyczyną było to, że samochód jechał teraz krętą, wyboistą drogą, w którą najwyraźniej skręciliśmy. Był marzec 1991 roku, a więc wczesna wiosna. Wszędzie wokół bujnie krzewiła się roślinność. W pewnej chwili przejechaliśmy przez most nad rwącym strumieniem i dotarliśmy do oazy wysokich dębów. Zdawało się, że każdy kolejny zakręt skrywa nowy widok. Choć wiedziałam, że będzie mi ciężko bez Pat, pod wpływem ekscytacji wywołanej faktem, że od rodziców dzielić mnie będzie zaledwie trzydzieści kilometrów, na razie zapomniałam o swojej niani. W Los Angeles od czasu do czasu zastanawiałam się, jakie może być to Ranczo, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Ilekroć usiłowałam wyciągnąć od brata jakieś informacje, droczył się ze mną i w końcu nic mi nie powiedział. Choć nie miałam pewności, czy bliskość rodziców będzie oznaczać częstsze ich widywanie, bez wątpienia na to właśnie liczyłam. Mimo mnożących się znaków zapytania na samą myśl o tym, że znajdę się bliżej nich, uznałam, że warto zamieszkać na Ranczu. Pocieszające było to, że choć Pat nie było razem z nami, Rosemary miała zostać na Ranczu jeszcze kilka dni, by pomóc nam się zadomowić. Kiedy podjechaliśmy pod starą drewnianą bramę, Rosemary triumfującym głosem obwieściła nam, że jesteśmy na miejscu, na co zarówno ja, jak i B.J. zareagowaliśmy entuzjastycznie. Rosemary nacisnęła przycisk

domofonu zainstalowanego przy bramie. – Dzień dobry, przywiozłam Jennę Miscavige i Benjamina Rindera – oznajmiła, gdy ktoś odezwał się po drugiej stronie. Otwarto bramę, my zaś ruszyliśmy gruntową drogą wokół pagórka, po drodze mijając kilka zabudowań gospodarczych. Wkrótce Rosemary zaparkowała samochód przed zniszczonym budynkiem. Kręciły się tam inne dzieci ubrane w mundurki – błękitne koszulki i granatowe szorty. Kiedy wysiadłam z auta, pierwszą ujrzaną przeze mnie osobą był Justin, który uśmiechał się szeroko. Uściskał mnie. Był to typowy niezręczny uścisk starszego brata, szczęśliwego, że znów spotyka swoją młodszą siostrę, lecz starającego się nie zrobić sobie obciachu przy kolegach. Taryn również tam na nas czekała. Ledwo B.J. wysiadł z samochodu, objęła go tak serdecznie, że nieomal go udusiła. B.J., zawsze milczący, poddał się temu bez oporu. – Chodź tu, siostrzyczko! – zwróciła się do mnie po chwili, by i mnie wyściskać. Kilkoro starszych dzieci, w tym mój brat, wydobyło nasze rzeczy z auta, po czym poprowadzono nas do budynków zwanych Motels. Weszliśmy na otwarte podwórze, gdzie na środku rosły olbrzymie brzozy. Wokół podwórza znajdowało się trzynaścioro drzwi; do każdych prowadziła ścieżka. B.J.a i mnie ulokowano w pokoju numer 12. Najwyraźniej wybrano go specjalnie dla nas, gdyż inaczej niż w wypadku pozostałych pokoi jego remont był już na ukończeniu. Pomieszczenie było spore, miało około trzydziestu pięciu metrów kwadratowych, na jego tylnej ścianie znajdowały się dwa niewielkie okna. Poza tym, że podłogę pokryto wykładziną, pokój był zupełnie pusty. Kiedy tak stałam, rozglądając się wokół i zastanawiając, w jaki sposób pomieszczenie to ma nam służyć za sypialnię, nagle ktoś za mną krzyknął: „Proszę o przejście!”. Dwóch starszych chłopców wniosło do środka ramę pojedynczego łóżka, a za nimi weszły jakieś

dwie starsze dziewczyny z materacem. Sytuacja powtórzyła się jeszcze dwa razy, aż w końcu stanęły w pokoju trzy identyczne pojedyncze łóżka. Pomieszczenie najwyraźniej było połączone z pokojem numer 11 wspólną umywalnią i toaletą. W tym drugim pokoju nie było dywanu, tylko goła podłoga i pojedynczy materac. Śpiący na nim człowiek nagle usiadł i wtedy zorientowałam się, że jest to przyjaciel mojego brata Teddy, w którym jako mała dziewczynka zawsze trochę się podkochiwałam. Teddy wyjaśnił, że jest chory i ma gorączkę i że pokój numer 11 to izolatka. To tutaj, z dala od zdrowych, mieszkały chore dzieci, póki nie wyzdrowiały, więc Teddy pouczył nas, że powinniśmy trzymać się z daleka. Pokój nie sprawiał wrażenia zbyt wygodnego, zwłaszcza gdy było się chorym, pomyślałam jednak, że starsi z pewnością wiedzą, co robią – przecież było to Ranczo Int. B.J. i ja wróciliśmy do przydzielonego nam pokoju, gdzie zaścieliliśmy łóżka. Wypuściliśmy z transportera Sarah Kitty, która nie była jednak zbyt zadowolona. Zaczęła szaleć po pokoju i gniewnie prychać. W końcu nastroszyła sierść, po czym schowała się pod łóżkiem i atakowała wszystkich, którzy się do niej zbliżyli. Gdy skończyliśmy ścielić łóżka, Justin i Mike oprowadzili nas po posiadłości. Ranczo zajmowało dużą przestrzeń, łącznie około dwustu hektarów ziemi. Usytuowane było na tyłach rezerwatu indiańskiego Soboba w San Jacinto Hills w hrabstwie Riverside. Justin i Mike powiedzieli nam, że podobno w dawnych czasach był tutaj klasztor, ale nie mieli co do tego pewności. Główny kompleks mieszkalny obejmował Motels i sześć lub siedem innych gmachów. Niektóre z nich były niewielkie, jeden zaś był obszerny – miał dwa hektary. Był też zrujnowany basen z kilkoma martwymi gryzoniami unoszącymi się na wodzie. Chłopcy powiedzieli, że nie można z niego korzystać, póki go nie naprawią. To samo powiedzieli o wielu innych budynkach. Na pozostałych terenach posiadłości były zielone drzewa, piaszczysta pustynia oraz góry.

Chłopcy pokazali nam Big House, bardzo stary dwupiętrowy dom na wzgórzu, który wkrótce zamierzano opróżnić. Na wysokości pierwszego piętra widniały dziury w ścianach i podłogach. Mimo to pierwsze piętro funkcjonowało jako sypialnia dla dziewczynek. Po zakończeniu remontu Motels mieli się tam przeprowadzić wszyscy, którzy mieszkali w Big House. Na parterze Big House mieściła się mesa. Przed każdym posiłkiem przywożono jedzenie z kambuza w Int Base, oddalonej od Rancza o mniej więcej trzydzieści kilometrów. Posiłki były podawane w formie bufetu, ale każde dziecko było przydzielone do któregoś ze stolików. Co tydzień funkcję kelnera pełniło inne dziecko, które było też odpowiedzialne za przygotowanie sztućców, talerzy, za nalewanie napojów i podawanie posiłku. Okazało się, że jedzenie jest całkiem smaczne. Posiłki były obfite i zróżnicowane, codziennie mieliśmy też świeżo upieczony chleb. A wieczorami zazwyczaj dostawaliśmy nawet deser. Następnie Justin i Mike pokazali nam budynek szkoły, który miał wkrótce być wyremontowany, a obecnie pełnił funkcję magazynu, więc nie odbywały się w nim zajęcia. Chłopcy pokazali nam również Cottage – projekt będący w trakcie realizacji. Był to niewielki budynek, teraz całkowicie opróżniony, który w przyszłości miał być sypialnią dorosłych opiekunów na Ranczu. Ranczo może nie było piękne, z pewnością było trochę podniszczone, ale jakoś wcale mnie to nie zniechęcało. To miejsce wymagało dużych nakładów pracy, ale wydawało mi się, że udział w niej będzie dla mnie przygodą. Krajobraz był mi obcy, ale przebywające tu dzieci wydawały się niezmiernie dumne z Rancza. Patrząc z perspektywy czasu, sądzę, że pewnie po prostu chciały się pochwalić przed młodszymi, ale ich postawa udzieliła mi się – odniosłam wrażenie, że ja także jestem kimś uprzywilejowanym. Również fakt, że nie trzeba było się ograniczać do małego mieszkania, stanowił dla mnie ulgę. W L.A. nigdy nie pozwalano nam wychodzić na zewnątrz bez opieki, toteż na

ogromnej przestrzeni Rancza wydawało mi się, że łatwiej mi się tu oddycha; podobało mi się również, że nie muszę być za każdym razem prowadzona za rękę. Po raz pierwszy w życiu miałam poczucie, że nic nie krępuje mojej swobody i że będę mogła popuścić wodze fantazji. I, jakby tego było mało, wszystkim tym mieliśmy się cieszyć wspólnie: przecież znów ja i B.J. byliśmy razem z Justinem i Taryn. Kiedy spacerowaliśmy z B.J.em po posiadłości, odkryliśmy, że na Ranczu mieszka pięć psów, które towarzyszyły nam przez większość czasu. Nie były to psy stróżujące, lecz przyjazne psy podwórzowe, które wszędzie chodziły za dziećmi i ich pilnowały. Każdy z nich miał inną, silną osobowość. Brewster, owczarek niemiecki, był przywódcą stada. Tasha, suka tej samej rasy, była z kolei niezwykle wierna. Ruby był bardzo starym, leniwym, markotnym labradorem, którego szczekanie brzmiało jak skrzeczenie ropuchy. Była także Jeda, labradorka w średnim wieku. Bo, piąty pies, wyglądał jak wilk, a sierść wychodziła mu całymi garściami. Nasze pierwsze dni na Ranczu spędziliśmy na zwiedzaniu terenu w towarzystwie psów. B.J. i ja niemal nie zwracaliśmy uwagi na duszny skwar, przemierzając pustynne tereny w poszukiwaniu różnych gatunków kaktusów. Rankiem z pól otaczających Ranczo dobiegało ryczenie krów, które z jakichś powodów mieliśmy odganiać, co robiliśmy w towarzystwie psów. Im dalej się zapuszczaliśmy, tym wyraźniej naszym oczom ukazywał się ogrom Rancza – posiadłość wydała nam się tak niezmierzona, że myśleliśmy, że nigdy nie zdołamy jej zbadać. Zawsze nosiłam falbaniaste sukienki, które moja babcia, ciocia Denise, moi rodzice chrzestni i stryj Dave przysyłali mi na urodziny lub święta. I oto nagle okazało się, że te moje sukienki zupełnie tutaj nie pasują – wydało mi się, że od chwili gdy pojawiłam się Ranczu, dosłownie pochłaniają cały brud i pył. Nawet po jakimś czasie, gdy już zaczęłam się ze wszystkim oswajać, nadal nie byłam pewna, co o tym myśleć. Uwielbiałam to miejsce. Czy to dzięki psom, czy też dlatego, że

odpowiadał mi inny styl życia – było tutaj zupełnie inaczej niż w Los Angeles. Przez kilka pierwszych miesięcy na Ranczu przebywało tylko kilkoro dorosłych, którzy mieli zajmować się mniej więcej piętnaściorgiem dzieci na terenie ośrodka. Przez większość czasu mną i B.Jem opiekowały się starsze dzieci, które mówiły nam, co mamy robić. Wtedy wydawało mi się to o wiele lepszym rozwiązaniem, gdyż dzieliła nas stosunkowo niewielka różnica wieku, a owe dzieci wydawały się w porządku i były dla nas miłe, choć często śmiały się z moich sukienek. Niedługo po przyjeździe na Ranczo poznaliśmy Joego Conte – w skrócie pana C. Został nam przedstawiony jako głównodowodzący dorosły na Ranczu. Byli również zmieniający się strażnicy posiadłości oraz kobieta, która nazywała się Karen Fassler, a nazywaliśmy ją panem F. W scjentologii zwracamy się do kobiet i mężczyzn per „pan”. Pan F. była ładna, dosyć miła i odpowiadała za logistykę: zajmowała się mundurkami, dostawami żywności i tego typu sprawami. Pan C. był przyjazny i miły, wysoki, szczupły, wąsaty i łysy. Miał surowy, reprezentacyjny wygląd – wszystkim dzieciom wydawał się bardzo spokojny i mądry. W owym czasie moją ulubioną książką były Opowieści z Narnii, wersja dla najmłodszych czytelników, i w moim umyśle uformował się obraz pana C. jako profesora Digory’ego Kirke’a. W zasadzie to dzieci były odpowiedzialne za wszystkie prace remontowe odbywające się na Ranczu. Przedsięwzięcia związane z elektrycznością czy hydrauliką zwykle były wykonywane przez fachowca, czyli któregoś z dorosłych z Int Base lub zatrudnionego na kontrakt pracownika, z udziałem dzieci. Wszystko, co znajdowało się na terenie posiadłości, podlegało okręgowym i stanowym inspekcjom, więc każde zadanie musiało być wykonane zgodnie z planem i bardzo starannie. B.J. i ja byliśmy znacznie młodsi od pozostałych dzieci, więc naszym pierwszym zadaniem było zbieranie śmieci, podawanie śrubek mojemu bratu, kiedy budował ścianę z regipsu, czy też lakierowanie naszych nowych komód.

Jednym z moich ulubionych zajęć po dniu wypełnionym ciężką pracą była „dzika jazda”. Pan C. ładował dziesięcioro dzieci na pakę swego niebieskiego pikapa marki Nissan, po czym wyjeżdżał na drogę jak szaleniec, pędząc z ogromną prędkością po wybojach i dziurach. Kiedy trafiłam na Ranczo, powiedziano mi, że jestem na to za mała, ale w końcu przekonałam pana C., żeby pozwolił mi się przejechać. Gdy objeżdżaliśmy posiadłość, starsze dzieci przywierały do mnie z przerażeniem. Każdego sobotniego poranka przyjeżdżała na Ranczo grupa dorosłych z Int Base i zostawała na cały dzień, by nam pomagać i doglądać naszych prac – czasem przyjeżdżał też mój tata i wtedy mogłam pracować razem z nim. Wszystkie dzieci w jakiś sposób angażowano w prace remontowe, ale ponieważ byłam jeszcze bardzo mała, niewiele ode mnie wymagano. Zwykle roznosiłam napoje, zapamiętywałam pomiary albo podawałam śrubki dorosłym. Ci zawsze byli bardzo przyjaźni. Z wyjątkiem tych nielicznych, którzy przyjeżdżali na remontowe soboty, i od czasu do czasu zjawiającego się pracownika kontraktowego to właśnie starsze dzieci stanowiły siłę roboczą remontującą Ranczo – nie inaczej było w dni robocze. Ich zaangażowanie nie wydawało mi się niczym dziwnym, ponieważ choć mój brat i jego przyjaciele nadal byli dziećmi, uważałam ich za prawie dorosłych. Dzięki pracy, jaką dzieci wykonywały w ciągu tygodnia i w remontowe soboty, naprawiono Motels i szkołę. W Motels trzeba było pomalować każdy pokój, zaopatrzyć go w wykładzinę, ręcznie szyte firanki oraz grzejniki. W każdym pokoju rozmieszczono trzy lub cztery łóżka piętrowe, tak by mogło się tam zmieścić siedmioro lub ośmioro dzieci. Na każde dwa pokoje przypadała wspólna łazienka z jedną toaletą, prysznicem i dwoma umywalkami. Każde z nas miało nową komodę, którąś z tych, które lakierowaliśmy i bejcowaliśmy w ramach jednego z naszych najwcześniejszych zadań. Wszystkie łóżka zostały zaopatrzone w dopasowane koce i pościel. Mesa została przeniesiona z Big House do obszernego pomieszczenia w Motels. Powstała także pralnia, wyposażona w kilka pralek i suszarek. Z

czasem oczyszczono i odnowiono basen, który znów zaczął nadawać się do użytku. Następnie wyremontowano budynek szkoły. Na jego ścianach powstały malowidła ścienne przedstawiające statki: Apollo i Freewinds. Ja również uczestniczyłam w tworzeniu tego malowidła, choć chyba tylko go trochę popsułam kilkoma przypadkowymi maźnięciami w dolnej części. Jednak ujrzenie gotowego dzieła przedstawiającego Freewinds było dla mnie nie lada przeżyciem, bo wiedziałam, że moja mama od dawna zajmuje się projektem związanym z tym statkiem. Poza tym na ścianach szkoły wisiały portrety L. Rona Hubbarda oraz kilka cytatów z jego dzieł. Podłogi pokryto linoleum, a klasy wyposażono w długie rozkładane stoły i plastikowe krzesła – nie było tu typowych szkolnych ławek. Wkrótce po zakończeniu prac remontowych na Ranczo przyjechała kobieta o imieniu Maria. Mieliśmy się do niej zwracać: „panie Parker”. Pan Parker była to dorosła osoba odpowiedzialna za edukację i inne zajęcia. Po jej przybyciu pojawiło się na Ranczu jeszcze więcej dzieci. Szkoła miała tylko dwie duże sale. Jedna z nich była zwykle zarezerwowana dla nastolatków, podczas gdy drugą przeznaczono dla młodszych dzieci, mniej więcej pomiędzy czwartym a dwunastym rokiem życia. Spędzaliśmy czas, pomagając w remontach i uczęszczając na lekcje. B.J. i ja byliśmy znacznie bardziej zaawansowani, jeśli chodzi o program, niż pozostałe dzieci, znacznie od nas młodsze. Zajęcia ze wszystkich przedmiotów odbywały się w jednym pomieszczeniu przeznaczonym dla dzieci w naszej grupie wiekowej. Koncentrowaliśmy się głównie na czytaniu i pisaniu. Nie było żadnych stopni ani skali ocen za postępy w nauce, a nauczyciel mało co wyjaśniał. Wieczorem, tuż przed dziewiątą, wszyscy musieliśmy wracać do swoich pokoi. Około dwudziestej pierwszej gaszono światła. Zdarzało się, że wieczorami odwiedzała nas w pokoju nowo przybyła na Ranczo kobieta, którą nazywaliśmy panem Jane Thompson. Przychodziła do nas z gitarą i śpiewała Take Me Home, Country Roads Johna Denvera, żebyśmy łatwiej

mogli zasnąć. W jej głosie było coś uspokajającego, co zawsze przypominało mi wczesne dzieciństwo, kiedy mama – w te wieczory, które spędzała w domu – też mi śpiewała i głaskała mnie po włosach, by pomóc mi zasnąć. Moją ulubioną porą na Ranczu były sobotnie wieczory. Podobnie jak w Los Angeles miał to być czas odwiedzin rodziców. Tyle tylko, że teraz rodzice nie przyjeżdżali, a zamiast tego Rosemary zabierała z Rancza Taryn, B.J.a, Justina i mnie, by nas zawieźć do mieszkania rodziców przy Int Base. Mieściło się ono w apartamentowcu nieopodal bazy. Znajdowało się na pierwszym piętrze. Składało się z dwóch sypialni i balkonu. Podobnie jak w Los Angeles mama i tata mieli jedną sypialnię, a Rinderowie drugą. W sobotnie noce Justin zajmował kanapę w salonie, więc ja spałam na podłodze w sypialni. Szybko przyzwyczailiśmy się do nowej rutyny związanej z sobotnimi wieczorami. Najpierw zatrzymywaliśmy się w wypożyczalni filmów, żeby wypożyczyć jeden czy dwa filmy, których oglądanie miało nam skrócić oczekiwanie na rodziców. Choć mieli telewizję kablową, w Int nie była ona dozwolona. Kiedyś nawet mama i tata usłyszeli pogłoski o szykującej się akcji skonfiskowania scjentologom wszystkich odbiorników telewizyjnych i musieli swój ukryć. Jednak raz w tygodniu mogliśmy oglądać wypożyczone filmy. Przyłączało się do nas wtedy mnóstwo dzieci. Z grupy wiekowej Justina przychodził do nas Sterling, Taryn, a często również Mike, syn Rosemary. Dołączała również Kiri, dziewczynka, z którą B.J. i ja bawiliśmy się, gdy mieszkaliśmy w Los Angeles, a która przyjechała na Ranczo kilka miesięcy po nas. Kiri była moją najlepszą przyjaciółką. Siedzieliśmy razem do tak późnej pory, jak tylko zdołaliśmy dotrwać. Mama i tata zwykle przyjeżdżali do domu koło północy, a czasem nawet później. Zazwyczaj w niedzielne poranki robili śniadanie mnie i Justinowi, a gdy mieli więcej pieniędzy, zabierali nas do Marie Callender’s na śniadanie albo do Walmartu, żeby nam kupić szampon, skarpetki, a czasem buty. Te odwiedziny sprawiały nam wielką przyjemność, ale też ból, bo zawsze były zbyt

krótkie. O trzynastej w niedzielę rodzice musieli być z powrotem w pracy, więc godzinę wcześniej odwozili nas na Ranczo. Mimo że wożono nas do rodziców, i tak nie widywaliśmy ich zbyt często, a nieraz spotykał się z nami tylko tata, bo mama zwykle była w rozjazdach, intensywnie pracując nad coraz to nowym specjalnym projektem. Kiedy już Freewinds został zwodowany, mama bywała w Los Angeles, gdzie prowadziła remonty w Celebrity Centre International, w którym wprowadzano liczne udoskonalenia. Ten siedmiopiętrowy budynek, usytuowany w starym Manor Hotel przy Franklin Avenue w centrum Hollywood, wzniesiono na wzór normandzkiego zamku; w latach dwudziestych XX wieku był to jeden z najbardziej ekskluzywnych hoteli. L. Ron Hubbard kupił go w roku 1969, a w 1972 udostępnił społeczności scjentologów. Przez te wszystkie lata w budynku wykonywano najrozmaitsze naprawy. Mimo swej nazwy Celebrity Centre było otwarte dla wszystkich scjentologów, choć bywali tam również celebryci, bo L. Ron Hubbard uważał, że znane postaci ze środowiska artystycznego stanowią w szeregach scjentologów wielki kapitał Kościoła. Ponieważ sam stał się pisarzem o międzynarodowej sławie, cenił różne dziedziny sztuki, postrzegając znane osoby jako znakomite narzędzia służące krzewieniu scjentologii ze wszystkimi jej dobrodziejstwami. Kiedy mama skończyła pracę w Celebrity Centre, przeniosła się do Clearwater na Florydzie, gdzie nadzorowała prace remontowe we Flag Land Base. W końcu dostała mieszkanie w tamtejszym kompleksie mieszkalnym. Podobnie jak stryj Dave, który miał mieszkania we Flag, PAC i Int, wysocy rangą scjentolodzy dysponowali więcej niż jednym mieszkaniem. Często się zdarzało, że pary małżeńskie rozdzielały się, trafiając do dwóch różnych baz – w ten sposób służono większemu dobru. Ponieważ mama niemal nie opuszczała Flag, w pewnym okresie zaczęłam rozmawiać z nią przez telefon, ilekroć byłam w mieszkaniu rodziców.

Ją widywałam rzadko, ale tata robił, co mógł, by uczestniczyć w moim życiu. Zaczął odwiedzać mojego brata i mnie w piątki podczas przerw na lunch. Nie mógł zostać na dłużej, zwykle był z nami najwyżej przez dwadzieścia minut, ale i tak byłam mu za to niezmiernie wdzięczna. Najczęściej jego wizyty ograniczały się do tego, że gawędziliśmy chwilę przy samochodzie lub w moim pokoju. Czasem tata przywoził mi jakiś drobny upominek (cieszyłam się zwłaszcza, gdy dostawałam piwo bezalkoholowe). Od czasu do czasu tata przywoził mi też stertę książek. Zapisał mnie do Klubu Książki Miesiąca, dzięki czemu mogłam dostawać kilka książek w miesiącu, co było dla mnie wielkim szczęściem. Zawsze uwielbiałam czytać. W tym okresie bardzo niewielu rodziców przyjeżdżało w odwiedziny do swoich dzieci, nie chciałam jednak dociekać, gdzie spędzali resztę czasu. Tak rzadko widywałam tatę – każda minuta w jego towarzystwie była dla mnie na wagę złota. Rozdział piąty Życie kadeta W ciągu sześciu miesięcy, od kiedy przyjechałam na Ranczo, nasze życie codzienne stało się bardziej zorganizowane, bo regularnie przybywało nowych dzieci. Większość była w moim wieku, choć niektóre były młodsze. Z czasem mieszkało ich na Ranczu ponad osiemdziesięcioro. Ponieważ lwia część prac na Ranczu została wykonana, dorośli z Int przestali do nas przyjeżdżać na remontowe soboty. Wszyscy dostaliśmy nowe mundurki spodnie lub spodenki w kolorze khaki i czerwone podkoszulki z białym napisem „Ranczo” na piersi. Dostaliśmy również swetry i kamizelki na zimę i dresy na zajęcia z wychowania fizycznego. Ponieważ chłopcy i dziewczynki nie mogli dłużej mieszkać w jednym pokoju, opuściłam B.J.a i pokój numer 12 i przeniosłam się do pokoju numer 4, w którym mieszkało sześć innych dziewczynek. Wcześniej w sobotnie popołudnia między szesnastą a siedemnastą odwożono nas do rodziców. Teraz to oni lub Rosemary mogli nas odebrać w sobotę

najwcześniej o dwudziestej pierwszej lub dwudziestej drugiej. Ten napływ dzieci nie był korzystny – niemal z dnia na dzień atmosfera na Ranczu uległa zmianie. Wcześniej, kiedy było nas tylko kilkoro młodszych i sporo starszych dzieci, mieliśmy jakąś sferę wolności, a teraz zaczęto skrupulatnie wypełniać nam czas zajęciami. W ciągu kilku tygodni życie na Ranczu zaczęło mi się nie podobać – i to bardzo. Przybyło do nas również kilkoro dorosłych, w tym dwie nowe nauczycielki: Melissa Bell, dla nas pan Bell, budząca onieśmielenie nałogowa palaczka, oraz pan Cathy Mauro, dość miła kobieta w okularach i z krótko przystrzyżonymi brązowymi włosami. Tradycyjnej edukacji nie uważano za warunek sukcesu w scjentologii. Ani moja mama, ani ojciec nie skończyli liceum, a oboje sprawowali cieszące się szacunkiem kierownicze stanowiska w Kościele. Nawet stryj Dave, przywódca wszystkich scjentologów, porzucił szkołę w wieku szesnastu lat. Biorąc to wszystko pod uwagę, miałam wrażenie, że porzucenie szkoły w jakimś sensie jest cool. Z opowieści mamy wynikało, że zawsze była dumna z decyzji porzucenia szkoły, gdy tylko stwierdziła, że Sea Org jest ważniejsze niż ukończenie liceum. Dzieci na Ranczu podzielono na trzy grupy: dzieci, kandydatów na kadetów oraz kadetów. Z grubsza rzecz ujmując, dzieci były najmłodsze – miały sześć lat lub jeszcze mniej. Kandydaci na kadetów stanowili grupę wiekową obejmującą zwykle dzieci od siedmiu do dziewięciu lat, kadeci zaś – od dziewiątego do szesnastego roku życia. Podział na grupy nie został dokonany wyłącznie ze względu na wiek, ale również z uwagi na stopień zaawansowania w programie nauczania i w studiach scjentologicznych. Byli kadeci, którzy mieli po osiem lat, a także dwunastoletni kandydaci na kadetów. Kiedy trafiłam na Ranczo, znalazłam się w grupie kandydatów na kadetów, lecz niedługo przed siódmymi urodzinami przeniesiono mnie do kadetów. Jedną z pierwszych rzeczy, jakie zrobiłam, zostawszy kadetem, było podpisanie

kontraktu, w którym na miliard lat przysięgłam wierność Sea Org. Taki kontrakt podpisywali dorośli członkowie Sea Org, a kadeci byli postrzegani jako członkowie Sea Org w trakcie szkolenia, dlatego też oczekiwano od nich złożenia przysięgi równie ślepej lojalności. Z początku niewiele wiedziałam o kontrakcie. Słyszałam o nim coś niecoś, gdy byłam młodsza, ale aż do tego dnia nie wyjaśniono mi, o co w tym dokumencie tak naprawdę chodzi. Podpisanie go stanowiło część naszej edukacji, część naszej drogi prowadzącej do członkostwa w Sea Org poprzez odbycie treningu dla przyszłych członków organizacji. Choć kontrakt miał obowiązywać przez miliard lat, nie wahałam się – kazali mi go podpisać, a moim obowiązkiem było ich słuchać. Poza tym w wieku siedmiu lat żadne duże liczby nie przemawiają do wyobraźni: czy będzie to tysiąc, czy miliard; poza tym abstrakcyjna rozpiętość tych ram czasowych po prostu nic dla mnie nie znaczyła. To prawda podejmowaliśmy długotrwałe zobowiązanie, ale przecież na takie samo zobowiązanie decydowali się nasi rodzice. W dzień podpisania dokumentu wszystkie dzieci stały w kolejce do stołów, na których spoczywały formularze kontraktów. Każde z nas kolejno składało na nich swój podpis. Naprawdę nie myślałam jeszcze wtedy, że może będę chciała robić w życiu coś innego byłam za to przekonana, że chcę zostać członkiem Sea Org. Byłoby więc niemądre z mojej strony, gdybym zaczęła się wahać i rozważać inne opcje: nic innego nie przychodziło mi do głowy. Chciałam tylko być z rodzicami i wraz z nimi codziennie pracować. Wiedziałam, że jeśli skończę szkołę dla kadetów i stanę się pełnoprawnym członkiem Sea Org, że jeśli będę postępowała etycznie i słuchała poleceń, dostanę stanowisko w Int Base i będę widywała rodziców częściej niż raz w tygodniu. Już samo to sprawiało, że skwapliwie podpisałam dokument. Wraz z nowym naborem na Ranczu organizacja Cadet Org stała się niczym obóz wojskowy – ze swymi wyczerpującymi ćwiczeniami, niekończącymi się musztrami,

drobiazgowymi inspekcjami i żmudną pracą fizyczną, której nie powinno wykonywać żadne dziecko. Od chwili gdy rano wstawaliśmy z posłań, do chwili gdy kładliśmy się spać, mieliśmy bardzo niewiele chwil wytchnienia – jedyną prawdziwą przerwę stanowiły dla nas spotkania z rodzicami w sobotnie wieczory i niedzielne poranki. Cały nasz czas był wypełniony co do minuty ćwiczeniami, wykonywaniem obowiązków, pełnieniem przydzielonych nam funkcji oraz nauką. To, że mój stryj był przywódcą scjentologów, w żaden sposób mnie nie chroniło ani też nie sprawiało, że traktowano mnie lepiej niż innych. Mniej więcej w tym czasie zaczęto mnie na serio indoktrynować. Dotychczas to moi rodzice byli dla mnie ludźmi Sea Org, zaś moje życie podporządkowane było ich harmonogramowi i służbie Kościołowi. Teraz jednak zaczynałam mieć własny harmonogram i własne obowiązki. Zmiany, jakie dokonały się w moim życiu, nie miały charakteru wyłącznie organizacyjnego – wprowadzono je po to, by nauczyć nas, jak działa Sea Org. W sukurs indoktrynacji przyszło radykalne odcięcie nas od świata zewnętrznego. Pomijając nieliczne wyjątkowe sytuacje, byliśmy całkowicie odizolowani od ludzi niebędących scjentologami i nie mieliśmy żadnych kontaktów z nikim, kto nie podzielałby naszego wyznania. Najczęstszym celem naszych wycieczek była tak samo jak Ranczo odcięta od świata Int Base, w której roiło się od najżarliwszych obrońców scjentologii. Do takich właśnie scjentologów zaliczali się rodzice nas wszystkich, dzieci z Rancza. Ale nawet gdyby pozwolono nam na kontakt ze światem zewnętrznym, i tak niewiele by to zmieniło. Tylko nieliczni spośród nas byli ciekawi życia, jakie toczyło się poza Ranczem, ponieważ wpojono nam przekonanie, że świat zewnętrzny jest wypełniony ignorantami, których nazywaliśmy WOGS – skrót od „uporządkowanych ludzi o dobrym samopoczuciu” („Well and Orderly Gentelmen”). Wedle naszego rozeznania WOGS byli całkowicie nieoświeceni – naszym zadaniem było ich „oczyścić”, gdy już odbędziemy stosowny trening w zakresie audytowania i nauk scjentologii. WOGS należało unikać, bo, jak

nas uczono, nie rozumieją oni mechanizmów rzeczywistości, a ich brak świadomości odzwierciedla płyciznę ich zasad i wartości. WOGS lubią zadawać mnóstwo pytań. Wpojono nam przekonanie, że nasz styl życia wzbudza w nich strach, więc musimy być ostrożni i w rozmowach z nimi posługiwać się kategoriami, które są w stanie zrozumieć. Sceptyczne nastawienie i nieprzepisowe zachowania rugowano przy użyciu gróźb, kar i za pomocą upokorzeń na oczach grupy. Ilekroć ktoś się spóźnił, nie zaliczył inspekcji lub zachował się w sposób, który uznano za nieetyczny, dostawał karteczkę z uwagą, czasem kilka karteczek dziennie, w zależności od tego, ilu ludzi zdecydowało się je napisać. Karteczka z uwagą była dowodem przewinienia – otrzymywałeś ją do rąk własnych, a kopia trafiała do twojego etycznego dossier. Każde dziecko miało takie dossier, ulokowane w Cottage pod kluczem – aby zapobiec ewentualnemu fałszowaniu dokumentacji. Odpowiedzialny za utrzymywanie w niej porządku był starszy mat, który również przeprowadzał inspekcje i pilnował, byśmy stosowali się do zasad. Aby ukończyć edukację na Ranczu, musieliśmy mieć świetne wyniki w naszych etycznych dossier: z etyki i produkcji. Tylko w ten sposób mogliśmy dostać pozwolenie na wstąpienie do Int Base. Praktycznie rzecz ujmując, żadna z owych uwag nie brała się stąd, że jakiś dorosły zaobserwował czyjeś naganne zachowanie. Pisały je inne dzieci z twojej grupy. Zasada była taka, że należało zgłaszać niezgodne z regulaminem czy też nieetyczne postępowanie innych, w przeciwnym razie sam mogłeś zostać uznany za wspólnika przestępstwa i otrzymać taką samą karę jak ów winowajca. Wzajemny dozór w obrębie grupy sprawiał, że trudno było komukolwiek zaufać. LRH uważał, że sukces grupy zależy od tego, czy wszyscy jej członkowie wprowadzają w życie ten sam system zasad – i każdy ponosi za to odpowiedzialność. Pisemne uwagi i upokorzenia były niezbędne, by utrzymać wśród kadetów karność i chęć współpracy. Zdumiewające było to, że tak szybko również najmłodsze dzieci uzależniały

się od systemu, który sprawiał, że nawet najbardziej niesforny ośmiolatek chciał wkraść się w łaski kierownictwa. Nastolatki wykazywały w tym zakresie większą odporność, jeśli jednak odpowiednio często się je zawstydzało i karało na oczach grupy, również one szybko zaczynały stosować się do zasad. Gdy pisano na mnie uwagę, zawsze bardzo się niepokoiłam. Była zwykle niesprawiedliwa lub przerysowywała fakty; często motywem jej napisania była czyjaś złość. Jednak niezależnie od tego, jak bardzo jej autor się mylił, otrzymanie takiej uwagi zawsze wystarczało, bym następnym razem dwa razy się zastanowiła, zanim powiem lub zrobię coś, co mogłoby być w jakikolwiek sposób sprzeczne z zasadami. Porządek, jaki powstał dzięki tym karom, był niezwykle ważny dla funkcjonowania Rancza, bo bez względu na to, czy miało się lat siedem, czy siedemnaście, niemal wszystko, co robiliśmy, miało związek z grupą. Każdego ranka o szóstej trzydzieści budził nas alarm budzika. Gdy tylko jedno z nas wstało, szło na podwórze, wrzeszcząc: „Pobudka!”. Do siódmej mieliśmy czas na przygotowanie się i wykonanie w naszych sypialniach czynności porządkowych, takich jak pranie, zamiatanie czy wyrzucenie śmieci. Moja funkcja polegała na czyszczeniu łazienki. Musieliśmy również przygotować mundurki na inspekcję, która odbywała się raz dziennie. Owe przygotowania obejmowały pucowanie butów, wsuwanie koszul do spodni oraz próby ukrycia dziur, które się w nich zrobiły, przez zakrycie ich swetrem. O siódmej była musztra, podczas której wszystkie nasze jednostki ustawiały się w szeregu. Grupa kadetów miała odrobinę inną strukturę niż grupa dziecięca czy grupa kandydatów na kadetów. Jedno z nas pełniło funkcję dowódcy (Commanding Officer, CO) kadetów. Pozostali byli podzieleni na siedem odrębnych oddziałów; na czele każdego z nich stał dowódca. Na oddział składały się trzy pododdziały. Miały one różne obowiązki. Ja byłam przydzielona do oddziału piątego.

Podczas porannej musztry każdy dowódca sprawdzał listę obecności w swoim oddziale. Dowódca kadetów kazał nam stać na baczność, następnie starszy mat, również jedno z nas, składał formalny wojskowy raport. Dowódca każdego od

Ofiarowana. Moje życie w sekcie scjentologów – Jenna Miscavige Hill, Lisa Pulitzer

Według mnie, Kościół jest niebezpieczną organizacją, która ideologią usprawiedliwia wyrządzane przez siebie krzywdy i gwałcenie elementarnych praw człowieka…

Według mnie, Kościół jest niebezpieczną organizacją, która ideologią usprawiedliwia wyrządzane przez siebie krzywdy i gwałcenie elementarnyc…

“Ofiarowana. Moje życie w sekcie scjentologów”

SiSiSiSiSiS ededededededee mimimimimim ololololololo etetetetettninininininia a a a aaa JeJeJeJeJeJeJeeJ nnnnnnnnnnnnn a a a a a a a stststsststoioioioio wwwwww ooooototototot czczczczzenenenennnniuiuiuiuiuu ddddddddororororororosososososyyyyyychchchchchhh…. DwDwDwDwDwDwajajajajaj ppppprzrzrzrzrzrzedededededstststststs awawawawawwicicicicicicieieieieieelelelelelele

KoKoKoKoKocccc ioioioiooiooaaaaaa sssscjcjcjcjcjcjenenenenennee totototototololololool gigigigigigiiiczczczczzczc nenenenenenen gogogogogogogo uuuuuubrbrbrbbrbrbranananananani i ii i w w w www bbbbbbyysysysyysyszczczczczczcz zzzzzz cececececece mmmmmmuununununundudududududud ryryryryryy wwwwwwwwrrrrrrczczczczczczajajajajjajaj

jejejjejejeej j jjj umumumumumumuu owowowwowow…. ZZZZZZZa a a aaa chchchchchhwiwiwiwiwiwww llllll ddddddddziziziziziziewewewewewewe czczczczzcc ynynyynyyny kakakakakaka ppppppododododododpipipipipiszszszszszze,e,e,e,e,e,, ppppppododododododobobobobobobbbbnininininiiie e e e e jajajajajak k k k k inininininnininininii mmmmmalalallalallaa i i i iii i

czczczczczooooonknknknknkkowowowowwowieieieieieiei , , ,,, kokokokokokoontntntntttntntntrarararararakktktktkt zzzzzz oooooorgrgrgrgrgrggananananananizizizizizizacacacacaccjjjjjj nnnnnna a a aa mimimimimimmm lililililiiiliarararrraraarararard d d ddd dddd lalalalalalalalalaalat!t!t!t!t!t!!

OOOOOOOOOOaaaaarurururururruujejejee ssssekekekekkekkekkccicicicic e e ee eee swswswswswswss ojojojojoojojeeeeee yyyyyycicicicicicie.e.ee.ee.e..

JeJeJeJeJeeJeJeJennnnnnnnnnnnn aa a aaa a MiMiMiMiMiMiMiMiscscscscscscavavavavavavvvavvigigigigigiige e ee e HHHHiHiHHiHHiH llllllllllllll jjjjjjjjesesesessessst t t ttt brbrbrbrbrbrratatatatatttatananananananaaanicicicicicic sasasasasasamemememememememm gogogogogogogg pppppppprzrzrzrzrzrzzrzrzywywywywywywwywyy ddddddddddddcycycycycycycycycycycyc sssssssscjcjcjcjcjcjcjjcjenenenennnenenenenenntotototototototototootolololololololololol ggggggggggggw.w.ww.w.ww.w.w.w

JaJaJaJaJaJaJJJJ kokokokokokkoko jjjjjjjjegegegegegegegegegego o oooo o krkrkrkrkrkkrkrewewewewewwwnanananaaana zzzzzzznanananananan lalalalallallazzzzzzz a a a a aaaa sisisisiisiiii w w w wwwwwwwwww cececececeeceeccentntntnttttntntntrurururururururuuumm mm mmmmm nanaanananananaaaaaajwjwjwjwjwjwjwjwjwjwj aaaaaaaaaaaanininininininiininiiiniejejejejejeeejejjszszszszszszszszzssss ycyyycycycycyccycycych h hh hhhhhh dldldldldldlddlllldd aa a aa aa aaaa sesesesesesesesektktktktktktktktktktktyy y y y yy

wywywywywywywywydadadadadaaadaaad rzrzrzrzrzrrzrzrzr eeeeeee iiiiiiii pppppppozozoozozozoo nananananann aaaaaaaaa jjjjjjjjejejejejejjejejej wwwwwwwwwwwwstststststststssts ydydydydydydyddlililililililliil wewewewewewewewweweeee ttttttttajajajajajajaajaaajaaa emememememememememememmmmninininininininnnnnicececececececece.. . . . . KiKiKiKiKiKKiiKiededededededddddddddy y yyy yyy yy y yyyy uuuuuuuuuu wiwiwiwiwiwwiwiwiwiiiiiadadadaadadadadadadomomomomomomomommmmmiiiiiiiiiiia a a a aa a sososososososoooooobbibibibibbibbbbbbib e,e,e,e,ee,e,e,e,

eeeeeeeeee jjjjjjjesesessest t t t oooooooaaaaaaaarrrrrr mmmmmmmmmanananananannipipipippppppipppppippululuulululullacacacacacacaccaa jijijiijiiijiijijii,, , , ,, popopopopopop ddjdjdjddjdjddjd a a a aa a drdrdrdrdrdrdrdrdddrd amamamammmamamammmmamammatatatatatatatatycycycycycycy znznznznznznznznnnn prprprprprrprprprrbbbbbb wywywywywywywywywwywwwwyzwzwzwzwzzzwzwzwwwwwz ololololololololollolleneneneneneneneneneneneniaiaiaiaiaiaiaiiaaaiaa ssssssssssiiiiiiiiiii

spspspspspsppododododdodood wwwwwwwwppppppppywywywywywywwy uuu u u rerererererrr lilililililll gigigigigigg jnjnjnjnjnjnnejejejeejej ooooooooorgrgrgrgrgrgrgrgggananananananannnnizizizizizizzizzacacacacacacacaccjijijijijijijjj ………..

SpSpSpisisisanaa e e poop lllatatatata acacacach hh prprp zezeezejmjmjmmj ujujujujccc eee wswsw popomnmnm ieieieninininnia a a a dzdzdzdzdzieieieieieieewcwcwcwcczyzyzyzynynynynyny odododkrkrkrrywywywajajj nanajwjwiii kskkszezezeze ssekekreretyty sscjcjenennntototolololol gggw.w.ww

CzCzCzCzCzCzCzCCzCzCC oooooooonknknknknknknkknkkkkamamamamamamamamamammammamiii iii ii KoKoKoKoKKoKoKoKoKKoKoKKocccccccccccioioioioioioioioaaaaaaaa sssssscjcjcjcjcjcjjcjjeneneneneentototototooololololooolololoogigigigiigigigigggg czczczczzczc nenennenenenen gogogogogogog oooooooood ddd dd d d d llalalalalalalalat t t t tt popopopopopopopopopoppp zzozozozozozoz stststststtstststtajajajaajajaja wiwiwiwiwiwiwiwiwiiwiww elelelelelelelelllelkikikikikikikikikikik e e e e e e eee e gwgwgwgwgwgwgwgwwiiaiaiaaiaiaiiazdzdzdzddzddzdzddzdddy y yy yyy y yyy y

HoHoHoHoHoHoHoHollllllllllllllllywywywywywywywywywywwooooooooooooooooooo d:d:d:d:d:d:d::dd ToToToToToTToToToTooToom mm m mmm m m CrCrCrCrCrCrCrCrCruiuiuiuiuiuiuiuu seseseseseseeeeeee,,,,, WiWiWiWiWiWiWWWWWW lllllllllllllllll SSSSSmimimimimimim ththththththththh,,,, JoJoJoJoJoJJoJoJ hnhnhnhnhnhnhnhnn TrTrTrTrTrTrTrTTrravavavavavavvvolololololololtatatatatatatat , ,,,, ,, , KiKiKiKiKiKiirsrsrsrsrrsrrstitititititititiitieeeeeee AlAlAlAlAlAlAlAlAllA lelellelelelelelel yyyyyyyyyyy

iiiii i i i ii wiiwiwiwiwiiwiwiwiwielelelelelelellleleleee e eeeee inininiiininniniii nynynynynynynynynynnynyyyychchchchchchcchchchccch. … .. DzDzDzDzDDDzDzDzDzDziiiiiiiikikikikikikikikik iiiiiiichchchchchhch wwwwwwspspspspspspspararararararararciciciciciciciciuuuuuuuu seseseseseeeeektktktktkktktk aa aaa wwcwwcwwcwwwcww iiiiiiiii zyzyzyzyzyzyskskskskskskkkkujujujujujujje ee e e nonononononoowywywywywywywwwyychchchchchchchchchhhch wwwwwwwwwwyzyzyzyzyzyzyzyyzy nnananannananaanawcwcwcwcwcwcwcwcwcwwwwwwwww . …

DlDlDlDlDlDlDDDD atatatatattatategegegegegegggo o oooo oooo JeJeJeJeJeJeeeeeeeennnnnnnnnnnnnnnna a aa a aaaa wywywywywywypopopopopopowiwiiwiwiwiwiw edededededddddziziziziziziziziziaaaaaaaaa a a a a a scscsscscscjejejejejejentntntntntnntn olololololologogogogoggomomomomomomooom wwwwwwwwoojojojojojojojojnnnnnn. . PoPPPoPPoPoPoPoststststsststanananannaanannowowowowowowowwowiiiiiia a a aa a a opopopopopopopopowowowowowowowowwieieieieiieieieedzdzdzdzdzdzddzdzieieieieieieeieieee

o o oo o o kokokokokokokk szszszszszszmamamamamammmmmm rzrzrzrzr ee,e,ee,e, kkkkkkktttttttryryryryryryr pppppppprzrzrzrzrzzesesesesesssszzzzzzza,a,a,aa bbbbbbbby y y yy y yyy yy ucucucucuucucu hrhrhrhrhrrrronononono iiii iiiiiinnnnnnnnnnnnnnnn ycycycycychhhhh prprprprp zezezezezed d dddd nininininiebebebebebezezezzpipipipipip ecececececczezzezezezezessssssstwtwtwtwtwtwemememmmm,,,,,

jajajajajaj kikikik e e e ee ninininininiesesese ieieieeeiee zzzze e e ee sososososoobbbbb iiiiiilululululul zozozozooryryryryryczczczzzc nennnenene ssssszczczczczczzzzz ccccccieieieiee wwwww pppppseseseseseseududududududorororororeleleleleleligigigigigijijijijjijnenenenenenej j jj j wswswswswswspppppplnlnlnnlnlnococococoo ieieieieie……

CeCeCeCCCCeCeCCCCeCCCC nananananana 33339,9,99,9090909090 zzzz

Wstrzsajca opowie z samego serca sekty. Prawdziwa historia bratanicy przywdcy scjentologw.

Miscaviga-Hill_Ofiarowana_okladka__DRUK.indd 1 2013-05-23 12:18:56

키워드에 대한 정보 ofiarowana moje życie w sekcie scjentologów chomikuj

다음은 Bing에서 ofiarowana moje życie w sekcie scjentologów chomikuj 주제에 대한 검색 결과입니다. 필요한 경우 더 읽을 수 있습니다.

See also  Wskaż Równanie Okręgu O Promieniu 6 | Wskaż Równanie Okręgu O Promieniu 6 100 개의 자세한 답변
See also  Wykonujemy Pomiary Fizyka Klasa 7 | Fizyka 7. Moduł 1.1 Pomiary 29228 좋은 평가 이 답변

See also  달 코인 페이 코인 | 페이코인 충전하는 방법과 간단 사용방법까지 알려드립니다. 21433 명이 이 답변을 좋아했습니다

이 기사는 인터넷의 다양한 출처에서 편집되었습니다. 이 기사가 유용했기를 바랍니다. 이 기사가 유용하다고 생각되면 공유하십시오. 매우 감사합니다!

사람들이 주제에 대해 자주 검색하는 키워드 Scjentologia. Prawda o kłamstwie _ The Scientology, The Truth About A Lie (2010) Dokumentalny PL

  • Truth
  • Lie
  • Real
  • hdrv
  • avi
  • lektorPL
  • dokumentalny PL
  • fullMOVIE
  • Full

Scjentologia. #Prawda #o #kłamstwie #_ #The #Scientology, #The #Truth #About #A #Lie #(2010) #Dokumentalny #PL


YouTube에서 ofiarowana moje życie w sekcie scjentologów chomikuj 주제의 다른 동영상 보기

주제에 대한 기사를 시청해 주셔서 감사합니다 Scjentologia. Prawda o kłamstwie _ The Scientology, The Truth About A Lie (2010) Dokumentalny PL | ofiarowana moje życie w sekcie scjentologów chomikuj, 이 기사가 유용하다고 생각되면 공유하십시오, 매우 감사합니다.

Leave a Comment